Muzeum homoseksualizmu otwierał nadburmistrz Berlina Klaus Wowereit. Ten sympatyczny socjaldemokrata znany jest z tego, że w kampanii wyborczej rąbnął prosto z mostu przed kamerami, że jest gejem: „Jestem schwulem. I tak jest dobrze”. Berlińczykom spodobała się ta otwartość. Wybrali go i rządzi, opierając się na czerwono-czerwonej koalicji socjaldemokratów i postkomunistów.
W Niemczech słowo „schwul” to sztandar i program. Tłumaczone u nas na „pedał” nie oddaje ani całej ideologii, ani historii. W XIX w. homoseksualistów nazywano w Niemczech „ciepłymi braćmi” (warme Bruder), „schwul” (schwuel) znaczy ciepły, gorący, duszny. Do niedawna było obraźliwe, dziś jest obnoszone z dumą jako przejaw emancypacji.
Wystawa „Samoutwierdzenie i wytrwałość” pokazywana jest w muzeum przy Mehringdamm 61. To Kreuzberg, dziś dzielnica znów coraz bardziej nobliwa. Przed upadkiem muru w 1989 r. jedna z głównych twierdz „multi-kulti”, wielokulturowej społeczności zachodnioberlińskiej. Muzeum jest niewielkie. Mieści się w secesyjnym domu. Na frontowej ścianie duży różowy transparent: Schwules Museum. Trzeba przejść przez bramę. Na wprost – w niewielkim pomieszczeniu na parterze – wystawa o homoerotyce u Tomasza Manna, na prawo – na pierwszym piętrze, w czynszowym trzypokojowym mieszkaniu – „Samoutwierdzenie i wytrwałość”.
Otwarta pół roku temu wystawa dokumentuje ostatnie 200 lat homoseksualnej subkultury
w Niemczech, dużo tu zdjęć, tekstów, reprodukcji i oryginałów gazet, trochę obrazów i niewiele eksponatów, jak na przykład damskie stroje legendarnych berlińskich transwestytów kabaretowych. Kto chce się poekscytować, pooburzać i popodglądać, ten pomylił adres i powinien od razu pójść do muzeum pornografii przy dworcu ZOO.