Mariusz Czubaj: – Gdy po raz pierwszy do pana dzwoniłem, był pan na spotkaniu z historykami, którzy konsultowali ostatnie szczegóły związane z „Festung Breslau” – powieścią kończącą cykl o Eberhardzie Mocku. Dowiedział się pan czegoś ciekawego?
Marek Krajewski: – Mnóstwo ciekawych rzeczy o czasach II wojny światowej. Na przykład o miniaturowych łodziach podwodnych, które w mojej powieści „Festung Breslau” odgrywają bardzo istotną rolę. Albo o istnieniu bomb fosforowych podobnych w działaniu do napalmu. Poznałem wiele szczegółów związanych z uzbrojeniem, którego znajomość nigdy nie była moją mocną stroną.
A czy często zdarza się, że natrafia pan na jakiś fakt już po oddaniu powieści do druku i żałuje, że nie znał go wcześniej?
Bywa i tak. Na przykład podczas owego spotkania usłyszałem o niezwykłych zawodach organizowanych przez Burschenschafty (stowarzyszenia studentów niemieckich – przyp. red.). Studenci pokonywali wpław Odrę z kieliszkiem szampana w ręce i chodziło o to, by dopłynąć do brzegu nie uroniwszy ani kropli. Takie drobiazgi tworzą koloryt powieści. I takich faktów, związanych z realiami życia codziennego bądź topografią, dotyczą moje amatorskie poszukiwania historyczne.
Zdumiałem się, gdy przeczytałem, że tam, gdzie w Breslau mieściło się Prezydium Policji, dziś znajduje się Instytut Filologii Klasycznej i Kultury Antycznej, w którym pan pracuje...
Z pewnością jest jakiś genius loci unoszący się nad tym budynkiem. Ale moja fascynacja starym Wrocławiem nie tylko jest związana z miejscem, gdzie pracuję. Jako mały chłopiec lubiłem studiować stare mapy mojego miasta.