Archiwum Polityki

Żółw kapitana Cooka

Wielcy odkrywcy z Europy na własnej skórze przekonali się, do czego prowadzi spotkanie dwóch kultur. O jednym z nich, kapitanie Jamesie Cooku, odkrywcy Australii, napisał ostatnio ciekawą książkę amerykański reporter Tony Horwitz.

Swego czasu antropolodzy kultury upodobali sobie powroty po 20, a nawet 30 latach na miejsca swoich wcześniejszych badań, zwykle wśród egzotycznych społeczności, gdzieś tam, hen, na peryferiach świata. Najsłynniejszy taki powrót miał miejsce na Samoa, gdzie przybyła słynna amerykańska antropolog Margaret Mead, aby przyjrzeć się ponownie, czy kultura tamtejsza nadal jest wzorem harmonijnej seksualności, w przeciwieństwie do represyjnej edukacji w Ameryce, opartej na wstydzie.

Po co jednak wędrować po przeszło 200 latach

śladami trzech wielkich wypraw kapitana angielskiej żeglugi Jamesa Cooka (1728–1779), który dotarł m.in. na Hawaje, Nową Zelandię i do Australii? Wiadomo przecież, że tamtego świata, który fascynował potomka rolników z Yorkshire, dawno nie ma, wszystko uległo zmianie, niedawno zmarł nawet słynny żółw podarowany Tongijczykom przez Cooka, a więc ostatni świadek epoki. A jednak warto, o czym przekonuje książka Tony’ego Horwitza „Błękitne przestrzenie. Wyprawa śladami kapitana Cooka”.

Autor, znany amerykański reporter i korespondent wojenny nagrodzony Pulitzerem, tym razem wybrał temat spokojniejszy, choć – jak się okazuje – nie do końca. Wykonawszy podziwu godną pracę gabinetową (pracochłonna kwerenda źródeł i opracowań krytycznych, których lista znajduje się na końcu książki), postanowił powtórzyć wszystkie wyprawy Cooka po to, aby zapytać, jaka jest po dwóch stuleciach wiedza o tym niezwykłym człowieku, jak potomkowie niegdysiejszych tubylców odnoszą się do tego, czego dokonał, oraz jaki obraz świata rysuje się w konsekwencji, zapoczątkowanego przez statek „Endeavour” i późniejsze jego mutacje, swoistego spotkania dwóch kultur. Żeby nie było złudzeń, Horwitz nie płynie replikami statków Cookowskiej flotylli, ale korzysta z najnowszych środków komunikacji, tu nie chodzi o jakąś szkołę przetrwania.

Polityka 3.2006 (2538) z dnia 21.01.2006; Kultura; s. 66
Reklama