W czerwcu 16-letnia Agnieszka Radwańska wygrała na warszawskim Ursynowie pierwszy w karierze turniej seniorek. Najmniejszy z możliwych, o puli nagród ledwie 10 tys. dol. Po tym sukcesie tenisistka, która seniorką jest na razie na pół etatu (może grać w ograniczonej liczbie turniejów), wróciła do rywalizacji juniorek. I stało się. Dwa tygodnie później zdobyła tytuł-marzenie: wygrała turniej wimbledoński, międzynarodowe mistrzostwa Wielkiej Brytanii.
– Trochę się boję trawy – mówiła przed wyjazdem do Londynu. Niepotrzebnie. Okazało się, że jej sprytny tenis doskonale sprawdza się na trawiastym korcie. Drobna dziewczyna z Krakowa, która nie ma bombowych uderzeń, wygrała sześć kolejnych meczów, tracąc przy tym ledwie jednego seta. Bo Agnieszka ma rękę do gry – coś, czego nie można wytrenować. Coś, czego nie ma wiele zawodniczek notowanych znacznie wyżej od Polki.
Właśnie kończy się kolejny rodzinny trening Radwańskich. W roli trenera występuje ojciec. Agnieszka i jej młodsza o półtora roku siostra Urszula przebijają na korcie piłkę za piłką, a z boku nad wszystkim czuwa mama.
– Polski tenis to wciąż sport familijny. Nie mamy systemu selekcji ani tradycji wychowywania mistrzów. Poruszamy się po omacku – mówi Robert (dla znajomych Piotr) Radwański, który od początku kieruje karierami Agnieszki i Urszuli. Sam jest sportowcem dwóch specjalności – łyżwiarzem figurowym i tenisistą. Do kadry łyżwiarskiej trafił przez własnego ojca, który trenował hokeistów Cracovii. Ostatecznie z hokeja nic nie wyszło, ale Robert znalazł się w kadrze narodowej łyżwiarzy. Później zajął się tenisem – grał w młodzieżowej reprezentacji Polski w tenisie, próbował sił w niższych ligach niemieckich, gdzie następnie zaczął pracować jako trener.