Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Trudny żywot skandalisty

Inscenizacja opery „Cosi fan tutte” w poznańskim Teatrze Wielkim miała potwierdzić, że w dziedzinie skandalizowania Grzegorz Jarzyna, szef uważanych za siedlisko zepsucia warszawskich Rozmaitości, nie ma sobie równych. W wywiadach zapowiadał, że swoją inscenizacją złoży teatralny „hołd hedonistycznej wizji świata” i przestrzegał przed przyprowadzaniem na spektakl dzieci, jako że na nowo odkrywa nie tylko libretto Lorenza da Ponte i muzykę Mozarta, ale także aktorów, w tym część dosłownie. Na scenie jest goło i wesoło, akcja toczy się w dzielnicy Czerwonych Latarni: za szybami ponętne kobiety w stringach wabią klientów, w nocnym klubie do przebojów Boney M. tańczą modelki topless, w kącie leży dmuchana lala, jest striptiz, śpiewy do wibratora, seks. Jakie było zatem zdziwienie, kiedy po premierze okazało się, że wzburzeni poczuli się nie widzowie, ale sam inscenizator. Po mieście rozeszła się bowiem plotka, jakoby wesołe panie i frywolni panowie wkroczyli na marmury Wielkiego wprost z agencji towarzyskich. „To typowo poznańska plotka – dementował w „Gazecie Poznańskiej” w wywiadzie zatytułowanym „Buntownik w teatrze” roztrzęsiony reżyser. – Z agencji nie ma nikogo. To są ludzie, którzy lubią tańczyć. Pochodzą z różnych grup środowiskowych. Są ludzie z wyższym wykształceniem, m.in. architekci”. Trudno być dziś skandalistą.

Polityka 29.2005 (2513) z dnia 23.07.2005; Fusy plusy i minusy; s. 82
Reklama