Komisja śledcza, badająca tak zwaną aferę Orlenu, sprawozdanie ze swych prac miała przedstawić najpierw na Trzech Króli, potem w okolicach 22 lipca. Sprawozdania nadal nie ma, jest natomiast kolejna zapowiedź – koniec sierpnia. Mamy jednak projekt sprawozdania przewodniczącego – posła Andrzeja Aumillera (opisującego ustalenia tego gremium bez żadnych wniosków), oraz tak zwane raporty poszczególnych członków komisji, w tym kompletne sprawozdanie posłów SLD, którzy już w komisji nie zasiadają. Nie bardzo natomiast wiadomo (to mogłoby być impulsem do interesującego sporu prawniczego), czy w ogóle, zgodnie z ustawą, mamy jeszcze orlenowską komisję. Zaczynała ona pracę czternaście miesięcy temu w składzie jedenastoosobowym (zapisano to w uchwale Sejmu), a kończy w składzie siedmioosobowym. Brak w niej przedstawicieli PSL, SLD (ciągle największy klub w Sejmie) oraz SDPL. Trzy ważne kluby nie są więc w niej reprezentowane, co stoi w jawnej sprzeczności z ustawą, która mówi o proporcjonalnej reprezentacji politycznej. Na sam koniec prac i koniec kadencji, kiedy zmiany i uzupełnienia nie mają żadnego sensu, nikt już nie będzie kruszył kopii o skład komisji, ale warto pamiętać o tym fakcie, gdy pojawi się jakieś sprawozdanie, czy też raczej różne wersje sprawozdań.
Pozornie komisja orlenowska bardzo się napracowała: odbyła 87 posiedzeń, przesłuchała 94 osoby (26 wytypowanych jeszcze przesłuchać nie zdążyła), pojeździła po prokuraturach, by poznać osoby podejrzane o przestępstwa paliwowe, poszerzała zakres swych prac podobno po to, by sprawę zbadać dogłębnie. Aż dwa razy przesłuchiwała na przykład asystenta posła Józefa Gruszki podejrzanego o kontakty z wywiadem rosyjskim, co ze sprawą Orlenu nie miało nic wspólnego. Miało jedynie utwierdzić opinię publiczną w przekonaniu, że komisja jest osaczana, że organa państwa (prokuratura, ABW) chcą utrudnić, a nawet zniweczyć jej pracę.