Archiwum Polityki

Messenger goni Merkurego

Rok temu wystartowała sonda „Messenger”, której celem jest Merkury. Za kilka dni przeleci obok naszej Ziemi i wykorzysta ją jako trampolinę, która pchnie statek kosmiczny na właściwy tor.

Tarcza Słońca widziana z Merkurego jest tak duża, jakby ułożono ją z dziesięciu ziemskich słońc. Wynurza się spod horyzontu, po czym zatrzymuje się i chowa z powrotem. Po ośmiu ziemskich dniach Słońce wschodzi ponownie, tym razem na dłużej. Coraz szybciej wznosi się na niebie, jednak wyraźnie traci na wielkości – w południe jest ponaddwukrotnie mniejsze. Dzień jest nieznośnie gorący – w kraterze Chopin temperatura przekracza 100 st. C. Po południu Słońce znów zaczyna puchnąć, by w momencie zachodu powrócić do maksymalnych rozmiarów. Na kolejnych osiem ziemskich dni nasza gwiazda powraca na merkuriańskie niebo, po czym na dobre chowa się pod horyzontem. Natychmiast robi się mroźno. Niebo pozbawione światła choćby jednego Księżyca wydaje się monotonne.

Powiadają, że Kopernik nigdy nie

widział Merkurego.

Im dłużej żyje anegdota, tym łatwiej w nią uwierzyć, bowiem na początku XXI w. nadal nie znamy nawet połowy powierzchni planety, która okresowo przybliża się do nas na odległość mniejszą niż Mars. Bliskość Słońca sprawia, że w najlepszym razie widać Merkurego na tle wieczornej lub porannej zorzy, nisko nad horyzontem. Przy wyjątkowym szczęściu ukazuje się w postaci punktu o blasku Syriusza – najjaśniejszej gwiazdy nocnego nieba.

Od dawna wiedziano, że Merkury jest najszybszą z planet, stąd imię ruchliwego posłańca bogów. Teleskopowe obserwacje pod koniec XIX w. ujawniły jego podobieństwo do naszego Księżyca. Aż do 1965 r. sądzono, że planeta zwraca się do nas zawsze tą samą stroną – tak jak Srebrny Glob. Merkury wykonuje dziwny taniec wokół Słońca: na każde dwa okrążenia trzykrotnie obraca się wokół własnej osi, innymi słowy – na dwa merkuriańskie lata przypadają ledwie trzy merkuriańskie doby! Efektem tego są niespotykane na żadnej z planet wędrówki Słońca na tamtejszym niebie, np.

Polityka 30.2005 (2514) z dnia 30.07.2005; Nauka; s. 72
Reklama