Archiwum Polityki

Za chlebem i za mięsem

Francji zagroził przystojny polski hydraulik, natomiast jego rolę w Niemczech przejął polski rzeźnik. To nim, jako podbierającym pracę, straszy się miejscowych.

Janusz Nowicki prowadzi sklep Slawe (Słowianin), mieszczący się tuż przy głównym deptaku w Oberhausen. Wypełniają go półki z polskimi produktami: od nieznanego w Niemczech kisielu po coraz bardziej cenione wędliny. Do domowego sernika czy szarlotki serwuje kawę w malutkim bistro.

Zatrzymują się w nim po zakupach miejscowi polonusi, zaglądają nowi przybysze z Polski, którzy mają rozmaite życiowe sprawy do załatwienia. Nowicki i jego personel rozpoznają ich od razu. Gdy kipią energią, to zwykle znak, że niedawno przyjechali. Niepewność lub mrukliwość oznacza, że są w Niemczech dłużej i wyzbyli się niektórych złudzeń. – Ruszyli do nas ci, którzy nie załapali się w Anglii – wyrokuje Nowicki. Przybyszów gna do Slawe nadzieja, że może wśród swoich dowiedzą się o możliwościach pracy w prywatnych domach, opiece nad dziećmi lub starszymi osobami. Młodzi mężczyźni, którzy mają możliwość podjęcia legalnej pracy, dopytują o formalności, jakie trzeba załatwić w urzędzie. Jest to zwykle tylko wstęp do właściwej rozmowy. Chodzi o to, by ktoś, kto opanował już biegle niemiecki, pomógł przy załatwianiu formalności. Nowicki podsumowuje: – Nie znają języka, nie mają kontaktów, jako soliści stoją na straconych pozycjach.

Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej zmieniła się sytuacja rodaków poszukujących tutaj pracy. Wysokie bezrobocie (4,8 mln), a także różnica w wysokości zarobków między Polską a Niemcami skłoniły rząd kanclerza Schrödera do wprowadzenia 7-letniego okresu ochrony rynku pracy, ale – jak wiadomo – pozostawiono Polakom możliwość zakładania własnych firm. Mogą oni również pracować w Niemczech – jako obywatele Unii Europejskiej – na tych samych zasadach co w Polsce, oczywiście pod warunkiem, że mają zarejestrowane w Polsce zakłady usługowe.

Polityka 34.2005 (2518) z dnia 27.08.2005; Świat; s. 50
Reklama