Archiwum Polityki

Dziura w sercu

Rozmowa z Jimem Jarmuschem, autorem wchodzącego na polskie ekrany filmu „Broken Flowers”

Janusz Wróblewski: – Podstarzały kobieciarz, grany przez Billa Murraya w „Broken Flowers”, dowiaduje się z anonimowego listu, że ma dziewiętnastoletniego syna, o którego istnieniu wcześniej nie wiedział. Wstrząs wywołany informacją o domniemanym ojcostwie to również temat nowego filmu Wima Wendersa „Nie wracaj w te strony”. Dlaczego ta kwestia interesuje tak wielu współczesnych filmowców?

Jim Jarmusch:– Można by wymienić jeszcze „L’intrus” Claire Denis, „Podwodne życie ze Stevem Zissou” Wesa Andersena, „Syna” braci Dardenne... Nie wiem, o czym świadczy tak pokaźna liczba filmów zmuszających do zastanowienia się nad problemem ojcostwa. Przychodzi mi do głowy pewne zdarzenie. W latach 40. ubiegłego stulecia przeprowadzono na ten temat badania, lecz wyników bano się opublikować przez następnych kilka dziesięcioleci. Okazało się bowiem, że od 5 do 30 proc. amerykańskich i brytyjskich dzieci spłodzono w cudzołóstwie. Wielu ojców wychowuje w rzeczywistości nie swoje potomstwo, a ich małżeństwo jest blagą. Sztuka nie powinna być odpowiedzią na socjologiczną ankietę. Mój film też nią nie jest. Kontekst jednak wydaje się znaczący.

Chodzi o kryzys rodziny?

Tak, ale nie tylko. Bill Murray gra zmęczonego człowieka o imieniu Don, który z perspektywy przeżytych lat może z filozoficznym przekąsem wyznać, że interesowały go zawsze tylko dwie sprawy: komputery i kobiety. W pracy osiągnął wszystko, zarobił tyle, że mógł sobie pozwolić na luksus nicnierobienia. Z dziewczynami podobnie. Kobiety do niego lgną, wciąż jest atrakcyjny seksualnie. Problem polega na tym, że zachowuje się jak zombi. Cierpi z powodu nieuchwytnego i nie dającego się zdefiniować bólu egzystencjalnego.

Polityka 36.2005 (2520) z dnia 10.09.2005; Kultura; s. 63
Reklama