Pod koniec sierpnia zmarł na raka amerykański twórca legendarnego urządzenia, doktor Robert Moog. Zawsze skromnie powtarzał, że jest jedynie rzemieślnikiem, który pomaga artystom, bo uwielbia kontakty z kompozytorami. To oni tworzą dzieła, on ich tylko wyposaża. Choć jako dziecko uczył się gry na fortepianie i umiał czytać nuty, nigdy nie poszedł w tym kierunku. Wolał majsterkowanie w warsztacie ojca inżyniera.
Kiedy w 1964 r. wyprodukował pierwszy syntezator analogowy o modularnej budowie, nikt nie mógł przypuszczać, że to początek oszałamiającej kariery twórcy i jego dzieła, na miarę gitary elektrycznej Lesa Paula czy saksofonu Adolphe’a Saksa. Wedle panującego wtedy przekonania, elektroniczne instrumenty wydawały co najwyżej dziwne, śmieszne dźwięki i nie mogły służyć niczemu więcej. A już na pewno nie tworzeniu prawdziwej muzyki. Pogląd ten obaliło wydanie w 1968 r. płyty „Switched-on Bach” Waltera Carlosa, instrumentalisty, który kilka lat później po operacji zmiany płci przyjął imię Wendy. Bob Moog zbudował specjalnie dla Carlosa zestaw syntezatorów, użyty do nowatorskiego wykonania muzyki Bacha. Album zdobył trzy nagrody Grammy i status platynowej płyty, a kiedy okazało się, że źródłem nagrodzonych dźwięków była wyłącznie maszyna dr. Mooga, momentalnie posypały się zamówienia.
Mooga chcieli mieć w swoim instrumentarium najwięksi. The Beatles zastosowali go przy tworzeniu „Abbey Road” w 1969 r. Eksperymentowali z nim The Byrds, Rolling Stones, Pink Floyd, Stevie Wonder, The Monkees. Pojawiał się w nagraniach Emerson, Lake&Palmer, Donny Summer, jego zalety docenił pianista supergrupy Yes Rick Wakeman, z powodzeniem używający Mooga w karierze solowej do dziś. Do jazzu wprowadzał go Herbie Hancock. A Carlos zilustrował feerią niesamowitych dźwięków prosto z Mooga słynny film Stanleya Kubricka „Mechaniczna pomarańcza”.