Jeszcze dziesięć lat temu na opakowaniu czekoladowego batona wydrukowane były głównie hasła reklamowe, które zachęcały do jedzenia. Dziś nie można wyjść z podziwu – jak producentowi udało się zmieścić tyle tekstu na kawałku kolorowej folii? Znajdziemy tam wszystkie składniki batona, ostrzeżenie o możliwości wywołania alergii („może zawierać śladowe ilości orzechów...”), tabele wartości odżywczych i procentowe dzienne zapotrzebowanie na kalorie. Niektóre międzynarodowe koncerny, szczególnie te, których centrale mieszczą się w Stanach Zjednoczonych, drukują nawet pouczenia, że żaden baton nie zastąpi zdrowej diety i ruchu na świeżym powietrzu. Skąd ta nagła troska o nasze zdrowie? Ze strachu.
Szefowie firm spożywczych nie chcą popełnić błędu, jaki przytrafił się ich kolegom z branży tytoniowej. Pozwy, które w amerykańskich sądach złożyli uzależnieni od nikotyny i chorzy na raka płuc, omal nie doprowadziły do bankructwa producentów papierosów. Od czasu, kiedy otyłość trafiła na listę plag XXI w., koncerny spożywcze boją się oskarżeń o jej wywołanie. W ich działanie jest przecież wpisana oczywista sprzeczność – z jednej strony firmy są zainteresowane maksymalizacją własnej sprzedaży, z drugiej mają świadomość, że ludzie nie mogą coraz więcej jeść.
W USA pierwsze próby pozwania do sądu korporacji McDonald’s na razie skończyły się fiaskiem (chodzi o oskarżenia o przyczynienie się do chorobliwej otyłości), ale już spowodowały zaangażowanie armii prawników i nerwowość właścicieli akcji. Firmy produkujące żywność wolą dmuchać na zimne. W zarządach, oprócz specjalistów do spraw public relations, zasiadają od niedawna również doradcy w dziedzinie zdrowego żywienia.