Archiwum Polityki

Golf w biedaszybie

W turbogolfie na Śląsku nie ma meleksów, chorągiewek i dołków w przystrzyżonej trawie. W zamian jest klimat jak z filmu s.f.

Zdred i Smołas, obaj z Siemianowic Śląskich, wchodzą do opuszczonej hali fabrycznej Huty Kościuszko w Chorzowie. – Miejsce niezbyt przyjazne grze, bo piłki się gubią, ale za to jaki klimat! – przekonują.

Przeskakują nad prowizoryczną bramą z tabliczką „Teren prywatny, wstęp wzbroniony”. – Spokojnie, huta nie działa od wielu lat – zapewnia Smołas. – Ale wchodzi się na własne ryzyko! – dodaje z uśmiechem. Mijają betonowy basen z rdzawą wodą i wchodzą do wnętrza.

Aż dech zapiera w piersiach. Gigantyczna hala przytłacza ogromem. Wiszący wysoko dziurawy strop wpuszcza pojedyncze smugi światła. Chłopcy nie mają pojęcia, co tu produkowano za czasów industrialnej świetności. Zdred wyciąga kij golfowy z torby, kilka piłek i rozgląda się za dogodnym miejscem. Po chwili odgruzowuje mały obszar pośrodku hali. Ustawia piłkę. Cel to po prostu przeciwległa ściana. Przy uderzeniu słychać tylko lekkie pyknięcie. Odbita rykoszetem piłka przelatuje 30 cm nad głowami graczy i ląduje z pluskiem w betonowym cylindrze z mulistą wodą. Piłka stracona, ale strzał był udany.

Sport z odzysku

W turbogolfie nie ma meleksów, dołków z chorągiewkami i ekskluzywnych klubów dla bogaczy. Nigdy nie wiadomo, czy odnajdziesz swoją piłkę po uderzeniu. Co więcej, nie jesteś w stanie przewidzieć, skąd nadleci po odbiciu od przeszkody. Trawę zastępuje tu kawałek zielonej, plastikowej wykładziny, a celem jest stary kolektor, odległy o kilkadziesiąt metrów komin czy okno w rozwalającej się hali fabrycznej. Nigdy nie możesz być pewien, czy przegniły dach koksowni będzie stabilnym podłożem do oddania strzału i czy przerdzewiały dźwig nie zwali ci się na głowę. – Najważniejsze, to nie dać się zabić i nie zabić nikogo innego – śmieje się Smołas, jeden z prekursorów turbogolfa na Górnym Śląsku.

Polityka 42.2005 (2526) z dnia 22.10.2005; Na własne oczy; s. 124
Reklama