W maju Pynchon obchodził siedemdziesiąte urodziny, ale nikt – poza jego agentem i najbliższą rodziną – nie wie, jak pisarz wygląda (ostatnie zdjęcie pochodzi z okresu licealnego). Najnowsza jego powieść to anarchistyczny manifest na czasy wielkich korporacji. Pisał go, podobnie jak większość poprzednich powieści, przez blisko dziesięć lat. Czytajmy więc „Against the Day” dokładnie, czytajmy dwa lub trzy razy, tym bardziej że następnej powieści Pynchona już być może nie będzie. Oddawajmy się lekturze niezwłocznie, zanim książka zostanie przetłumaczona na język polski; wcześniejsza jego powieść „Tęcza grawitacji” czekała na przekład blisko trzy dekady.
Poemat kwantowy prozą
„Against the Day”, fabularne monstrum o objętości blisko 1100 stron, rozgrywa się w cieniu nadciągającej katastrofy pierwszej wojny światowej. Zaczyna się w 1893 r. i przez ponad 20 lat towarzyszy losom kilkunastu głównych, kilkudziesięciu drugoplanowych oraz kilkuset trzecioplanowych bohaterów. Akcja toczy się w ogarniętych kryzysem gospodarczym Stanach Zjednoczonych, kilkunastu krajach bulgoczącego tygla przedwojennej Europy i Azji oraz w targanym rewolucjami Meksyku. Na ziemi, pod ziemią oraz w powietrzu. Znacznie upraszczając – a inaczej się nie da – można powiedzieć, iż Pynchon opowiada historię czwórki dzieci niejakiego Webba Traverse’a z Colorado. Ten górnik anarchista poświęca się tyleż pracy na przodku, co sabotowaniu za pomocą dynamitu wszelkiej działalności bezwzględnego magnata węglowego Scarsdale’a Vibe’a – kapitalisty przełomu XIX i XX w. Vibe wynajmuje płatnych zabójców, Traverse ginie, a jego dzieci ruszają w świat: Kit podążając ścieżką wiedzy trafia do Getyngi, by tam fedrować tajemnice nowej matematyki; zabijaka Reef przejmuje laseczkę dynamitu po ojcu; Frank daje się porwać fali rewolucji ludowej w Meksyku; córka Lake oddaje strzał w nieoczekiwanym kierunku – wychodzi za mąż za jednego z dwóch rewolwerowców, którzy zabili jej ojca.