Archiwum Polityki

Tylko jedno życie

Szpitalne życie neurochirurgów to nieduży pokój lekarski, dwie sale operacyjne i kilkanaście metrów korytarza łączącego te miejsca.

Zdarza się, że na ostrych dyżurach lekarze operują do rana. – Najgorzej jest, gdy kończę o trzeciej, kładę się o czwartej, a pół godziny później zrywa mnie telefon z izby przyjęć. Wtedy jestem w zupełnej rozsypce – wyznaje Piotr Komuński, neurochirurg z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 im. Norberta Barlickiego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Żarówka w płaskiej lampce z napisem „Uwaga operacja!” nad drzwiami sali przepaliła się ze dwa lata temu.

To jeszcze dziecko

W środy rano na spotkaniach z radiologami oglądają wspólnie wyniki badań tomograficznych nowych pacjentów. 40-latka z bólem szyi promieniującym do barku nazywają fantastycznym pożeraczem eferelganu i innych proszków przeciwbólowych. Przyjęli też 18-latkę z sześcioma ogniskami nowotworu w mózgu, 30-latka z krwiakiem podtwardówkowym po wypadku i 40-latka z guzem mózgu, który nie dawał żadnych objawów.

Padają słowa określające stan kolejnych pacjentów: – Trzy-cztery miesiące..., Bez operacji może rok..., A tak dobrze zdała maturę... O 37-latku z guzem mózgu w nieoperacyjnym miejscu: – Boże, to jeszcze dziecko.

Kiedy w pokoju lekarskim siedzi kilku neurochirurgów, jest mało miejsca nawet dla jednej rodziny, która chce porozmawiać o stanie kogoś bliskiego. Neurochirurdzy mówią jak najprościej. – Proszę pani, stłuczenie mózgu znaczy tyle, że mózg jest poważnie stłuczony, być może martwy. I on w tych miejscach już nie odrośnie – wyjaśnia Dariusz Jaskólski matce chłopaka, który spadł z rusztowania.

Na brązowym fotelu siada dziewczyna, której ojciec ma guza częściowo umiejscowionego w nieoperacyjnym obszarze mózgu.

Polityka 24.2007 (2608) z dnia 16.06.2007; Na własne oczy; s. 124
Reklama