Archiwum Polityki

Nasze, cudze, wspólne

Co miał na myśli Jarosław Kaczyński, zarzucając Donaldowi Tuskowi i gdańszczanom „intelektualną fascynację niemieckością”? Taka fascynacja chyba rzeczywiście występuje, ale czy to źle?

Być może wyrazem tych fascynacji ma być cykl albumów „Był sobie Gdańsk”, których Donald Tusk jest współautorem (obok Wojciecha P. Dudy, Grzegorza Fortuny, Konrada Nawrockiego). Albumy te zrobiły furorę. Część pierwsza, wydana w 1996 r., rozeszła się w nakładzie 30 tys. egzemplarzy. Potem było jeszcze 6 publikacji z tej serii, wliczając w to tom poświęcony Sopotowi. Łącznie sprzedano ok. 100 tys. egzemplarzy. To dużo, zważywszy, że książki kolportowane były głównie w Gdańsku. Ich odbiorcy znaleźli tam Gdańsk trochę inny niż ten, który znają – utrwalony na przedwojennych fotografiach obraz miasta, jakie legło w gruzach w 1945 r.

Gdy zapadła decyzja o odbudowie, postanowiono odtworzyć go na podstawie starych sztychów w kształcie sprzed rządów pruskich. Jacek Friedrich, prezes Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia Historyków Sztuki, autor poświęconej odbudowie Gdańska rozprawy doktorskiej, uważa, iż zaważyły bardzo różne motywacje – i narodowa, i historyczno-artystyczna. Na pewno chodziło o przywrócenie Gdańska z czasów jego bliskich związków z Rzeczpospolitą, oczyszczonego z naleciałości późniejszych, postrzeganych jako wyraz germańskiego ducha. Inna rzecz, że bombastyczna architektura pruska w tamtym okresie była nisko oceniana. I to nie tylko przez Polaków.

Tak czy inaczej, ślady niemieckiej przeszłości były w powojennym Gdańsku źle widziane. Na przełomie lat 60. i 70. nowi gdańszczanie zrównali z ziemią cmentarze dawnych gdańszczan. Na ich miejscu, od Politechniki po Akademię Medyczną, rozciąga się park. Album Tuska i jego przyjaciół pokazał współczesnym mieszkańcom Gdańska miasto właśnie w owej wersji niechcianej, odrzuconej na etapie odbudowy.

Polityka 36.2007 (2619) z dnia 08.09.2007; Kraj; s. 27
Reklama