Polska polityka ma skłonność do radykalizacji. Czynnik ludzki sprawia, że w wielu trafnych poglądach i w licznych słusznych sprawach idziemy zwykle o krok za daleko. To głównie dlatego – nie z powodu nietrafności albo niesłuszności – skompromitowały się Trzecia i Czwarta Rzeczpospolita.
Projekt III Rzeczpospolitej upadł w dużym stopniu dlatego, że trafna idea państwa „grubej kreski”, czyli zwróconej głównie ku przyszłości Rzeczpospolitej całego narodu, pod rządami Jerzego Buzka i Leszka Millera zamieniała się w „republikę kolesiów” (nic złego by się przecież nie stało, gdyby po słynnej rozmowie z Michnikiem i Rywinem Leszek Miller nakazał przeprowadzenie śledztwa). Projekt IV Rzeczpospolitej upadł zaś w dużym stopniu dlatego, że trafna idea zerwania z bezsilną republiką kolesiów w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry i Mariusza Kamińskiego zamieniła Polskę w państwo miękkiego terroru i bezkarności władzy, która w walce z przestępcami sama balansuje na granicy przestępstwa. By zerwać z republiką kolesiów, nie trzeba przecież było miotać fałszywych oskarżeń i insynuacji, używać prowokacji wobec konkurentów ani straszyć i poniżać lekarzy, adwokatów czy ministrów poprzednich rządów.
Gdzieś pomiędzy kryminogenną wyrozumiałością schyłkowej III RP a kryminogenną zapalczywością IV RP trzeba pewnie szukać trafnej odpowiedzi na trudne pytanie, jak ma wyglądać to niezbędne sprzątanie po braciach Kaczyńskich, które już dwa lata temu zapowiadał Bronisław Komorowski. Obiecująca zmiany instytucjonalne odpowiedź, jaką zwykle słyszymy, wydaje mi się trafna, ale niekompletna.
Trafna jest w tym sensie, że obserwując oczywiste kryzysy praworządności i słabość państwa szkodliwą dla całego życia publicznego, trzeba szukać nowych rozwiązań instytucjonalnych.