Listy od wysiedlonych po wojnie z Wlenia (niem. Lähnn) leżały na strychu tak długo, że część z nich zjadły myszy. Adresatka Maria Nikolin nie żyje. Urodziła się w 1920 r. w Prusach we wsi Wiesenthal (dziś Bystrzyca), w majątku Wernhera von Brauna, tego od rakiet V-2, który po wojnie trafił do niewoli amerykańskiej i dla NASA przygotował patent lotu na Księżyc.
U von Brauna ojciec Marii był masztalerzem, mama gosposią. Obydwoje Polacy na Dolny Śląsk przyszli za pracą. Z małą Marią przenieśli się do Wlenia. Wokół kwitł kult Bismarcka z żelazną nienawiścią do polskich dzieci z Wrześni, które kiedyś strajkowały, zamiast wkuwać niemiecki. Maria Nikolin uczyła się pisać gotykiem, po szkole chodziła na próby chóru kościelnego, z Gertrud i Hellą na wzgórzu zamkowym robiły żywe obrazy, w strojach z epoki deklamowały Goethego. Jeszcze w sierpniu 1945 r. koledzy z Wehrmachtu słali pocztą polową pocztówki z króliczkami i Adolfem na znaczku, że wszystko gra i lada chwila wrócą. Wkrótce do Wlenia weszli Sowieci. Niemcy mieli spakować po 20 kg gratów i zniknąć. Maria z rodzicami została. Usiadła przy maszynie do pisania: „Nie zrywajcie z Heimatem” (ojczyzną). List wysłała do Friedland, obozu przejściowego dla niemieckich przesiedleńców. Do 2005 r., czyli do końca życia, będzie dostawać listy z Niemiec.
Erfurt,
16 sierpnia 1947 r.
Jak się miewa nasz drogi Heimat, którego nie możemy zapomnieć? Często myślimy o tym, co słychać w domu? Czy ciągle u nas ktoś mieszka? To jedyne życzenie – być tam znowu. Jeśli ktoś mógłby być ptakiem i po prostu wzlecieć, zobaczyć raz jeszcze to wszystko, co jeszcze niedawno było tak bliskie. Co u nas? W Ellrich papa pracuje na budowie. Mamusia przez cały rok ma okropne żylaki.