Chciałem, by po ubiegłorocznym mundialu z reprezentacją Polski w dalszym ciągu pracował Paweł Janas – nie ukrywa prezes PZPN Michał Listkiewicz. – Ale odbiór występu biało-czerwonych w Niemczech był w kraju tak histeryczny, a nagonka medialna na selekcjonera tak duża, że zmieniłem zdanie. Rozmawiałem ze znanymi trenerami z Czech i Chorwacji, ale najlepsze wrażenie ze wszystkich kandydatów zrobił na mnie Leo Beenhakker. Widziałem w nim nie tylko znakomitego szkoleniowca, ale także wielką osobowość – wspomina Listkiewicz.
Wkrótce po zatrudnieniu Holendra prezes mógł już żałować takiego wyboru. Przegrana w inaugurującym eliminacje mistrzostw Europy meczu u siebie z Finlandią sprawiła, że zarówno Beenhakker, jak i Listkiewicz znaleźli się w ogniu krytyki. Atakowano głównie trenera – za to, że za stary, że za dużo zarabia, że ostatnie sukcesy odnosił 20 lat temu, wreszcie, że zabiera miejsce pracy któremuś z polskich trenerów.
Atak był zmasowany. Byli selekcjonerzy biało-czerwonych, z Jerzym Engelem na czele, byli reprezentanci kraju, wśród których prym wiódł Grzegorz Lato, kibice i dziennikarze kwestionowali sens zatrudnienia zbliżającego się do emerytalnego wieku zagranicznego trenera. Obrońców miał Beenhakker w tym czasie niewielu. Ale też adwokatów nie potrzebował. Widząc, że z każdym meczem piłkarze coraz lepiej rozumieją jego futbolową filozofię, że mu ufają, widząc, że ma w nich prawdziwych sprzymierzeńców, trener robił swoje i – jak mówił w telewizyjnej reklamówce – krok po kroku zbliżał się do wytyczonego celu.
Ten siedmiomilowy krok postawił wygrywając w znakomitym stylu z Portugalią.
Zwycięstwo 2:1 nad aktualnym wicemistrzem Europy i czwartą drużyną świata choć awansu do finałów Euro jeszcze nie dawało, pozwoliło wielu malkontentom uwierzyć w to, że Holender zna się na rzeczy.