Archiwum Polityki

Kariera zbuntowanego androida

Bywa, że film wyśmiewany podczas premiery, po latach odnajduje publiczność. Ale nieczęsto zdarza się, by trafił na listę najbardziej znaczących obrazów wszech czasów. Tak stało się z „Łowcą androidów” Ridleya Scotta, którego kolejna, ponoć ostateczna wersja ukazuje się właśnie na DVD.

Na początku „Łowca androidów” („Blade Runner”) miał być intymnym dramatem bez wielkich efektów specjalnych. Historia była wówczas bliska pierwotnej inspiracji, czyli książce Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” z 1968 r. Tytułowy bohater Rick Deckard był w niej cokolwiek żałosnym urzędnikiem likwidującym zbuntowane androidy, a nie prywatnym detektywem z czarnego kryminału, w jakiego zmienił się na ekranie. Pierwotny koszt filmu oceniano wówczas na kilka milionów dolarów. Wszystko zmieniło się, kiedy do projektu trafił Ridley Scott, który od początku mówił o „wspaniałym potencjale scenograficznym”.

Scott podpisał umowę na film za 13 mln dol., choć sam po cichu oceniał budżet na 20 mln, czyli dwukrotnie więcej, niż kosztował jego wielki przebój sprzed roku „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”. Miał nadzieję, że błyskawicznie zacznie zdjęcia, co pozwoli mu zapomnieć o rodzinnej tragedii – krótko wcześniej zmarł jego starszy brat. Nie przewidywał, w jakie pakuje się kłopoty. Film kosztował niemal 30 mln dol., trzykrotnie więcej niż „Gwiezdne wojny” Lucasa. Cały okres produkcji był wojną wszystkich ze wszystkimi – ekipy technicznej z reżyserem, reżysera z producentami, głównej gwiazdy Harrisona Forda ze Scottem itd. Epopeję realizacji opisał w 1996 r. biograf Scotta Paul Sammon w biblii filmu zatytułowanej „Future Noir: The Making of Blade Runner”.

Koniec realizacji filmu nie zakończył problemów. Po fatalnym przyjęciu „Łowcy androidów” podczas pokazów próbnych producenci wpadli w panikę i zmusili Scotta do zmian, wypaczających pierwotną koncepcję filmu. Harrison Ford dograł, odrzuconą wcześniej na etapie scenariusza, narrację zza kadru, którą uważał za idiotyczną.

Polityka 49.2007 (2632) z dnia 08.12.2007; Kultura; s. 76
Reklama