Coraz więcej kandydatów na kierowców, którzy mają trudności w zdaniu egzaminu w kraju, udaje się po prawo jazdy na Ukrainę. Wystarczy wrzucić do internetowej wyszukiwarki hasło „ukraińskie prawo jazdy”, by zobaczyć mnóstwo ofert, gwarantujących 97, a nawet 100 proc. zdawalności, trzeba tylko dwa razy pojechać na przykład do Lwowa. Pierwszy, aby się fikcyjnie zameldować (usługa w pakiecie, w sumie za około tysiąc dolarów) i złożyć stosowne dokumenty. Drugi raz – po czterech, pięciu tygodniach – już po odbiór prawa jazdy, które potem w Polsce łatwo zamienić na krajowy dokument.
Procedura zdobywania prawa jazdy jest na Ukrainie podobna do naszej i w ciągu miesiąca jest to, zgodnie z prawem, raczej niemożliwe.
Jan Romeyko-Hurko, wicekonsul ambasady RP we Lwowie, doszedł więc do wniosku, że w grę musi wchodzić korupcja. – Miałem poczucie bezsilności – zwierza się wicekonsul. Żeby na podstawie ukraińskiego wyrobić sobie w Polsce nasze prawo jazdy, trzeba najpierw potwierdzić autentyczność ukraińskiego dokumentu. Potwierdzenie odbywa się za pośrednictwem konsulatu.
Kiedy jednak wicekonsul wysyłał dokumenty do ukraińskiej inspekcji drogowej, która je wystawia, ta w ponad 90 proc. potwierdzała ich autentyczność.
Swoim niepokojem Romeyko-Hurko próbował zarazić polskie starostwa wydające nasze prawa jazdy. – Prawo tego nie nakazuje, ale też nie zabrania zajrzeć świeżo upieczonemu kierowcy do paszportu – tłumaczy. Tam można zobaczyć, że w sumie był na Ukrainie zaledwie kilka dni, czyli stanowczo za krótko, by zrobić kurs i zdać egzamin. Sol.