Archiwum Polityki

Mówię, że jestem Polish-Jewish

Marcowe dzieci. Przyjęło się mówić: pokolenie Marca. Przyjęło się myśleć, że 1968 r. to trauma, ale i legenda zarezerwowana dla jednej generacji – bohaterów tamtych wydarzeń. Ale pomarcowa emigracja jest również doświadczeniem ich dzieci, dziś już dorosłych. I to zasadniczym,bo kształtującym cały późniejszy los i tożsamość. Jakie to są losy? I jaka tożsamość: Polaka, Żyda, obywatela świata, wiecznego tułacza? Rozmawiamy z Moniką Smolar, Joanną Bittner, Tomkiem i Magdą Grossami.

Krystyna Lubelska: – Czy myślała pani kiedykolwiek o tym, żeby porzucić Wielką Brytanię i znowu zamieszkać w Polsce?

Monika Smolar: –Taka myśl przebiegła mi kilkakrotnie przez głowę, kiedy przez parę miesięcy w 1988 r. studiowałam w Warszawie. Nie rozważałam jednak powrotu na stałe tak całkiem poważnie, raczej uległam zauroczeniu atmosferą odzyskiwania wolności i szansą na nadejście nowych czasów, która już wtedy panowała w Warszawie. Gdy okazało się, że dostałam się na psychologię w Anglii, to wróciłam do Londynu. Krótko potem poznałam swojego przyszłego męża, urodziły się nasze dzieci i sprawa powrotu do Polski w ogóle przestała być aktualna.

Czy pragnienie zostania psychologiem miało związek z pani własnym samopoczuciem psychicznym?

Jest powiedzenie: lekarzu, ulecz się sam. Nie wykluczam więc, że w psychologii poszukiwałam klucza do swojej osobowości, ale fascynowali mnie także inni ludzie oraz relacje między nimi, poszukiwanie przyczyn i sensu różnych zachowań. Moja mama, naznaczona emigracyjnymi przeżyciami, czasami mówiła, że w życiu nie warto niczego planować na dłużej niż na sześć miesięcy, bo nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. Tymczasem ja pragnęłam, aby mój świat był uporządkowany i dobrze zorganizowany, a w związku z przenosinami z kraju do kraju doświadczałam uczucia niepewności. W dorosłym człowieku pozostaje sporo z podświadomości dziecka.

Jeszcze teraz od czasu do czasu powraca do mnie poczucie osamotnienia, którego doznawałam w dzieciństwie. Kiedy miałam ponad dwa lata, mama i tata – aresztowani – znikli z mojego życia na długo. W rodzinie opowiada się anegdotę, że kiedy przyszli, aby zaaresztować mamę, akurat wybierałam dla siebie sukienkę. Mamę uwolniono z więzienia dopiero po dziewięciu miesiącach.

Polityka 12.2008 (2646) z dnia 22.03.2008; Ludzie; s. 112
Reklama