Archiwum Polityki

Źle pracować w SLD

Lewica rozpada się nie tylko na poziomie politycznym. Z Sojuszu Lewicy Demokratycznej uciekają pracownicy. Exodus zaczął się w 2005 r., ale pod koniec ubiegłego roku przybrał na sile. Partię pożegnali ostatnio m.in. dwaj kolejni szefowie biura prasowego (w tym lubiany przez dziennikarzy Piotr Mościcki), analityk i prawniczka z Sądu Partyjnego. – Kierownictwo SLD wychodzi z założenia, że ludzie powinni się cieszyć, iż pracują w tak prestiżowym miejscu – ale prestiżem się nie najesz. W biurach innych partii szeregowi specjaliści zarabiają tyle co w Sojuszu szefowie podobnych biur – mówi były pracownik SLD. Wynagrodzenia pracowników merytorycznych Sojuszu mieszczą się w przedziale 2–3 tys. zł netto. Tym bardziej uwiera ich, że 6 tys. zł zarabia Lech Nikolski – jednoosobowy Ośrodek Badań Społecznych SLD. W Biurze Programowym etatowych pracowników już nie ma. Tomasz Kalita przeniósł się na stanowisko rzecznika prasowego partii, a prac programowych dogląda studentka. Rolę koordynatora w Sekretariacie ds. Międzynarodowych pełni Liwiusz Laska, który jednak środki do życia czerpie przede wszystkim ze współprowadzonej przez siebie kancelarii adwokackiej w Warszawie. – Zespół się zmniejszył, ale dostosowujemy się do naszej sytuacji. Nie jesteśmy już partią rządzącą. Obowiązki rozdziela się ad hoc, w miarę pojawiających się zadań – tłumaczy Tomasz Kalita. Sam przyznaje, że w biznesie na pewno zarabiałby więcej, ale działalność w partii politycznej zawsze była jego marzeniem. – Skarbnik ma pełną kontrolę nad finansami partii – twierdzi Grzegorz Napieralski, sekretarz generalny. – Sam nie rozumiem niechęci do lepszego wynagradzania tych młodych ludzi – zawsze są argumenty, albo, że wybory, albo, że inne pilne wydatki.

Polityka 19.2008 (2653) z dnia 10.05.2008; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama