Izba skontrolowała 44 placówki i z przykrością odkryła, że aż w 36 z nich kradnie się, handluje narkotykami, popija, bije, a w użyciu bywa przy tym nawet nóż. Okazało się, że polska szkoła to miejsce raczej podejrzane i prawdę mówiąc, nikt nad tym nie panuje, ponieważ w co trzeciej zbadanej szkole nie zatrudnia się pedagoga szkolnego, nie mówiąc o współpracy ze stosownymi poradniami. Ustalenia raportu wstrząsnęły rodzicami, których większość, nieświadoma zagrożeń, chodzić do szkoły swoim dzieciom po prostu każe. Dominuje wśród nich – mylne, jak się okazuje – przekonanie, że pobyt w szkole jest dla dziecka bezpieczny, a nawet pożądany, ponieważ znajduje się tam ono pod okiem nauczycieli i chcąc nie chcąc zdobywa pewną wiedzę, a na dodatek ma tak potrzebny mu kontakt z rówieśnikami. Dokument zszokował także wielu nauczycieli, którzy dotąd nie domyślali się nawet, gdzie pracują.
Poważnie zaniepokojeni są dyrektorzy szkół, szczególnie tych, które NIK wskazał palcem jako szczególnie niebezpieczne. – Informacje na temat mojej placówki zdementowałem już w regionalnej telewizji – wyjaśnia Ireneusz Skrobisz, dyrektor Zespołu Szkół Technicznych w Malborku, gdzie, jak wynika z analiz NIK, sytuacja jest katastrofalna (ponad 40 proc. uczniów tej placówki przyznało, że na jej terenie mogą kupić narkotyki, ponad połowa zadeklarowała, że zetknęła się z „falą”, zaś jedna czwarta – z szantażem i zastraszaniem). – Ci inspektorzy posłużyli się naszymi wewnętrznymi badaniami. One są zupełnie niereprezentatywne i w zasadzie nie mieli prawa ich ujawniać – mówi dyrektor Skrobisz tłumacząc, że ankieta, którą swego czasu zrobił na własny użytek, objęła jedynie dwustu uczniów (na 1450 wszystkich uczących się). Byli to pierwszoklasiści po zaledwie miesiącu pobytu w szkole.