Archiwum Polityki

Trzy kolory

Urugwaj, Brazylia, Argentyna z Ameryki Południowej oraz Włochy, Niemcy i Anglia z Europy zwyciężały kolejno w rozgrywanych od 1930 r. mistrzostwach świata w piłce nożnej. I oto pod koniec stulecia, w 1998 r., do wielkiej szóstki futbolu doszlusowała nieoczekiwanie Francja. Odniesione w dwa lata później imponujące zwycięstwo w mistrzostwach Europy potwierdziło, że Francuzi są obecnie najlepszymi piłkarzami świata. Ale w jakim stopniu są to Francuzi?

W barze Latawiec, gdzie gromadzą się warszawscy kibice piłkarscy, zapytano mnie, czy z Francuzami jest tak, jak z naszym Czarneckim, czyli Emanuelem Olisadebe? Otóż wśród trzydziestki graczy tworzących od dwu lat szeroką kadrę Francji, z Afryki pochodzi jedynie obrońca Marcel Desailly, urodzony w Ghanie, ale od młodzika trenowany we Francji. Martin Djetou z Wybrzeża Kości Słoniowej wychowany został już w Strasburgu. To samo dotyczy Patrica Vieria, którego integrowano w Cannes. Pozostali czarnoskórzy piłkarze tej drużyny urodzili się we Francji metropolitarnej albo w jej terytoriach zamorskich. Są więc od urodzenia obywatelami francuskimi. Najlepszy według Zbigniewa Bońka obrońca świata, czyli Lilian Thuram – przyszedł na świat na francuskiej Gwadelupie. Mąż pięknej słowackiej top modelki Adrianny – Christian Karambeu na francuskiej Nowej Kaledonii, a bramkarz Bernard Lama – we francuskiej Gujanie.

Bywalcy Latawca nie dają jednak za wygraną. Otóż o Yourim Djorkaeffie i Bogossianie mówią – Ormianie, a o Bixente Lizarazu i Didier Deschampsie nawet Francuzi mówią – Baskowie. Wszystko to razem miałoby wieść do prostej i oczywistej konstatacji, że francuska reprezentacja to legia cudzoziemska, a nie żadna narodowa drużyna.

Ba! Ale poza wspomnianym już wątkiem narodzin w metropolii lub terytoriach zamorskich z rodziców-obywateli Republiki we Francji epatowanie cudzoziemskimi przodkami należy do dobrego tonu i ulega mu każdy, kto ma po temu powody (nie ulega jedynie były premier Balladur, który gdzieś daleko z tyłu jest Turkiem, lecz jako prawica nie lubi o tym mówić). Jednak granice owej kokieterii wyznaczył kiedyś piosenkarz Charles Aznavour, nazywany francuskim Ormianinem.

Polityka 53.2000 (2278) z dnia 30.12.2000; Społeczeństwo; s. 76
Reklama