Publiczną dyskusję w Izraelu wywołuje coraz głośniej stawiane dramatyczne pytanie: czy demokratyczne państwo ma prawo bronić się bezprawiem?
Amnesty International zarzuciła izraelskim służbom bezpieczeństwa torturowanie zatrzymanych terrorystów. Narzędzia tortur, według raportu Amnesty, Izrael nabywa w amerykańskich firmach specjalizujących się w produkcji „sprzętu do zwalczania przestępczości”. Największymi nabywcami – sugeruje raport – są Rosja, Tajwan, Arabia Saudyjska i Egipt. Także inne zachodnie kraje figurują na listach odbiorców. W ciągu ostatnich trzech lat, twierdzi Amnesty, producenci zarobili na tych specyficznych dostawach 100 mln dol. Warto zauważyć, iż jest w tym handlu niemało hipokryzji. Sprzedaż w USA jest surowo zabroniona, ale licencje eksportowe wydaje się hojną ręką.
Na ślad majora Masaouda Ayada wprowadził oficerów wywiadu jego własny syn. Młody Ayad dowodził grupą Palestyńczyków ostrzeliwujących z miotaczy min żydowskie osiedle Netzarim. Wkrótce potem izraelscy komandosi wyłowili go z labiryntu zaułków w Gazie i potajemnie przetransportowali do policyjnego aresztu w Jerozolimie. W ogniu krzyżowych pytań, przypuszczalnie pod presją fizyczną, zaczął zeznawać. Okazało się, że ojciec, ważna figura w palestyńskiej administracji, szykował się do porwania znaczącego polityka izraelskiego, który miał służyć do przetargów o zwolnienie palestyńskich więźniów politycznych. Działanie władz bezpieczeństwa, nawet jeśli było sprzeczne z prawem międzynarodowym, a już na pewno z zasadami prostej ludzkiej moralności, niewątpliwie zapobiegło nieszczęściu. Doświadczenie wskazuje, że w takich akcjach niemal zawsze dochodzi do przelewu krwi. A jednak tylko ten, kto sądzi, iż cel uświęca każde środki, może je usprawiedliwić bez wyrzutów sumienia.