W sumie chodzi o jakieś 100 wilków i tylko 9 ma paść pod kulami myśliwych, ale emocje są takie, jakby znów miano strzelać przy murze berlińskim. Rząd szwedzki, ustami ministra ochrony środowiska Kjella Larssona, złożył oficjalny protest przeciwko dziesiątkowaniu „południowo-skandynawskiego stada wilków”. Wilki nie znają układu z Schengen i za nic mają granice państwowe. Urodzone i odchowane w rzadko zaludnionej i obfitującej w lasy zachodniej Szwecji szukają jedzenia w rolniczej norweskiej prowincji Ostlandet, gdzie owiec i kóz nie trzyma się, w przeciwieństwie do Szwecji, pod kluczem. Norwegia ma najwyższe pogłowie tych zwierząt w Europie, licząc na 1 mieszkańca.
Rząd Norwegii nie ma nic przeciwko wilkom. Polowania na wilki obserwuje kilkanaście ekip telewizyjnych z całej Europy. Rząd boi się, że kolejna kampania znów nadweręży wizerunek tego kraju na świecie, podobnie jak wcześniejsze akcje przeciwko zabijaniu wielorybów i fok, które doprowadziły do spadku eksportu norweskich produktów i utraty sympatii opiniotwórczych kół USA i Europy Zachodniej. Z samego eksportu łososi, który podczas konfliktu o wieloryby był bojkotowany w USA, zyskała Norwegia w zeszłym roku aż 3 mld dolarów, więc lepiej zachować ostrożność, zwłaszcza że pryszczyca i choroba szalonych krów zwróciły uwagę konsumentów na tańsze i zdrowsze mięso norweskich ryb. Ich sprzedaż wzrosła w tym roku w Europie o 15 proc.
Rząd przyjął za cel odbudowę pogłowia wilków. Chodzi o kilkaset drapieżników, ale nawet te skromne plany spotkały się z protestami ludności. „Cały kraj ma prawo do życia” – przypomina się popularne hasło, przyświecające obrońcom tradycji i stylu życia, które cechowały społeczeństwo wiejskie, jakim była do niedawna Norwegia. – Jeśli znów pojawią się u nas wilki, dzieci nie będą mogły chodzić do szkoły pieszo, trzeba będzie zrezygnować z wycieczek do lasu na grzyby i maliny.