„Ta poważna świątynia Melpomeny zachwyca publiczność wyborowymi operami, czaruje przez pyszne dekoracje, rozczula w wielkich dramatach. Wznosi poważny umysł i słodką rozlewa melancholię w sercach widzów, rozjaśnia czoło i rozwesela umysł” – pisał w 1833 r. recenzent „Gazety Warszawskiej”. Ale chwalony dyrektor Wielkiego Ignacy Koss gwałtownie utracił posadę tylko dlatego, że pozwolił w przerwach między poszczególnymi aktami tańczyć na scenie „burzliwej tancerce z Andaluzjii Loli Mintez”, której wyzywające ruchy oburzały publiczność. Lola została więc „pod eskortą wytransportowana z Warszawy”, a dyrektor zaczął szukać sobie nowego zajęcia.
I tak już zostało na następne 150 lat: od prasowych bukiecików po artyleryjski ostrzał. Nie inaczej jest i teraz. Niektórym krytykom nie podoba się praktycznie nic z tego, co dzieje się w teatrze od samego początku kadencji obecnego dyrektorskiego tandemu (Waldemar Dąbrowski, Jacek Kaspszyk).
Zajadłe ataki na dyrekcję Teatru Wielkiego należą wręcz do lokalnego folkloru. W atmosferze nagonki odchodził Robert Satanowski, z dnia na dzień zwolniono jego następcę Sławomira Pietrasa. Janusza Pietkiewicza zwalczały regularnie i – jak się okazało – skutecznie związki zawodowe. Teraz przyszła kolej na Dąbrowskiego i Kaspszyka.
Czy Teatr Wielki rzeczywiście podupada, jak chcą jedni, czy kwitnie – jak go widzą inni? To oczywiście zależy, z jakiej perspektywy nań spojrzymy. A w operze owych punktów widzenia jest wyjątkowo dużo: repertuar, poziom orkiestry, chóru, baletu, solistów, reżyseria, kierownictwo artystyczne, choreografia, scenografia itd.
Złoty środek
Zacznijmy od repertuaru. Światowy kanon operowy liczy sobie około stu dzieł.