Na początku kwietnia złoty pokonał kolejną psychologiczną barierę: cena euro spadła poniżej 3,50 zł. Europejska waluta nie była u nas tak tania jeszcze nigdy. Podobnie jak dolar, ale do jego słabości zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Tani dolar daje nam pewną pociechę na stacjach benzynowych. Handel ropą rozliczany jest w amerykańskiej walucie, więc szybujące ostatnio ceny naftowych baryłek nie przekładają się dla nas na równie szybki wzrost cen paliw. Co nie znaczy, że płacimy na stacjach benzynowych niskie rachunki. Nieco inaczej sprawa wygląda z samochodami, do których to paliwo lejemy. Tu króluje euro i nawet import amerykańskich samochodów, trafiających na nasz rynek, rozliczany jest z reguły w europejskiej walucie.
W ciągu ostatniego roku euro straciło na wartości wobec złotego już prawie 10 proc. Można byłoby się więc spodziewać, że podobnie zachowają się ceny samochodów w salonach. W końcu w przytłaczającej większości te auta pochodzą z importu. Tymczasem importerzy okazują się dziwnie oporni na zmiany kursów. Ceny samochodów trzymają się mocno. Wprawdzie w salonach zdarzają się promocje i wyprzedaże, ale, jak to zwykle na początku roku, dotyczą aut z zeszłorocznej produkcji.
Szczególnie zaskakująco zachował się Fiat, który wprowadził na rynek swój najnowszy przebój – model 500. Za samochód produkowany w Tychach trzeba zapłacić w polskim salonie więcej niż za granicą. Pod wpływem krytyki Fiat postanowił wybrnąć z sytuacji wprowadzając specjalną tańszą wersję swojego auta, przeznaczoną tylko na polski rynek. Z najsłabszym silnikiem i uboższym wyposażeniem. Odmiana nazywa się naked, czyli po polsku golas. Jednego Włochom nie można odmówić: poczucia humoru.
Zmianę kursu złotego dostrzegli sprzedawcy aut z górnej półki.
Jako pierwsza zareagowała spółka Kulczyk Tradex, importer aut marki Volkswagen i Audi.