Archiwum Polityki

Palma wybiła

Pomarańcze, cyprysy, bambusy i baobaby rosnące w sercu Warszawy, wędrujące lody i elektroszarańcza pasożytująca na klimatyzatorach – od ponad stu lat polscy pisarze snują fantazje pogodowe. Wariują od upałów?

Najstarszy znany mi opis futurystycznej Warszawy w powieści Włodzimierza Zagórskiego (1834–1902) „W XX wieku” z 1896 r. zaczyna się tak: „Działo się to w upalny dzień lipcowy roku 1993 i swoim zwyczajem uciekła była Warszawa z Warszawy. [...] Pusto więc było – o ile pusto może być w dwumilionowym mieście – a duszno było tak samo, jak i dziś – pomimo stuletniego postępu bowiem i licznych w tym kierunku dokonanych prób, nie zdołano bowiem jeszcze poprawić miejscowego klimatu tak dalece, by go uczynić znośnym w okresie letniej spieki”. Zagórski okazał się rozważnym wizjonerem. Roman Gajda w wydanych w 1957 r. „Ludziach ery atomowej” był większym optymistą. Inżynier Jerzy Relski, odhibernowany w II połowie XXI w., oddycha świeżym i wonnym powietrzem w dzielnicy w pierwszej strefie klimatycznej położonej w miejscu, gdzie sto lat wcześniej znajdowała się Warszawa. Na obszarze Polski istnieją aż cztery strefy klimatyczne, w których pogoda kształtowana jest przy wykorzystaniu energii słonecznej oraz atomowej:

„– Cóż to takiego? – zapytał, wskazując na dziwne przedmioty, podobne do wielkich grzybów.

– To regulatory temperatury. Nazywano je od nazwiska wynalazcy Stożkami Sarotta – objaśnił asystent Czacki.

– Działają automatycznie – uzupełnił Bredowski. – Są połączone z samopiszącymi termometrami, które sygnalizują temperaturę. Gdy jest zimno, łączą się ze Stacją Ciepłych Wiatrów i ogrzewają powietrze, zaś w czasie upałów...

– Dają błogosławiony chłód – zapewniła Irena. A prócz tego nawadniają glebę w regularnych odstępach czasu – dodał dyrektor Ramin”.

Polityka 32.2008 (2666) z dnia 09.08.2008; Kultura; s. 62
Reklama