Potomkowie wyzwolonego pokolenia dzieci kwiatów wyrośli na boleśnie rozsądne pokolenie dzieci rynku. A rynek ich nie rozpieszcza. Mają świadomość, że absolwentów wyższych uczelni jest o wiele więcej niż miejsc pracy, więc rozegra się o nie bezwzględna walka. To, co kiedyś było atutem – znajomość języka, obsługa komputera, dyplom – dziś jest absolutnym minimum, które niczego nie gwarantuje. Studia to już nie tylko czas zdobywania wiedzy, ale także treningu aktywności na rynku pracy, budowania życiorysu, który będzie mógł zainteresować przyszłego pracodawcę. „Studenci muszą nauczyć się bezwzględnego egoizmu i prowadzić agresywną kampanię marketingową na rzecz swojego przyszłego być albo nie być” – czytamy w piśmie studentów UW „Uniwersytet”.
Każda praca ważna
– Każde doświadczenie jest ważne i w każdej pracy można nauczyć się bardzo wiele. Nawet jeśli jest to zajęcie prozaiczne – twierdzi Joanna Mazur, studentka III roku polonistyki, której na czas wakacji udało się zdobyć dwie posady: telemarketerki (osoba sprzedająca usługi przez telefon lub obsługująca infolinię) w towarzystwie ubezpieczeniowym i sprzedawczyni w sklepie odzieżowym. Choć na studiach wybrała specjalizację edytorsko-wydawniczą, cieszy się z tego, co ma, bo raz, że trudno o pracę, a dwa – będzie co wpisać do CV. A pracodawcy potwierdzają: nawet niezwiązane z przyszłym zatrudnieniem doświadczenia zawodowe są dla nich sygnałem, że kandydat na posadę jest człowiekiem aktywnym. Wakacyjna praca to także trening pisania życiorysów, oswajania stresu podczas rozmów kwalifikacyjnych, czytania ofert.
– W pewnym okresie życia po prostu trzeba zrezygnować z wakacji, zdobyć jakieś kwalifikacje, żeby się potem nie wstydzić – mówi Sylwia Zawada-Targoni, studentka V r.