Historyk sztuki Jacek Friedrich w eseju poświęconym estetyce rodzimych mieszkań w czasach realnego socjalizmu, pisze o segmencie: „Stał się jednym z najbardziej popularnych i rozpowszechnionych produktów meblarstwa w PRL, swego rodzaju masowym wcieleniem idei funkcjonalistycznych”. Meblościanka opanowała wielkie aglomeracje, małe miasteczka, a z czasem i wsie. W swych rozlicznych wcieleniach anektowała dyrektorskie gabinety, sypialnie, ale przede wszystkim tzw. dzienne pokoje, dziś zwane living roomami. Nie znała granic społecznych i środowiskowych. „Wmówiono ją intelektualiście, przedstawiając jako jedyne rozwiązanie godne współczesnego wnętrza (...). Wmówiono ją też robotnikowi, który nie mając książek, wypełnia jej półki odpustowymi bibelotami, traktując jak dawną serwantkę – kredens” – pisała przed 23 laty Krystyna Trautsolt-Kleyff w „Zeszytach Instytutu Wzornictwa Przemysłowego”. Nie mieć w mieszkaniu segmentu oznaczało nie być nowoczesnym, zaradnym, modnym, dobrze zorganizowanym, a niekiedy – nie być zamożnym.
Bieliźniarka i barek z grajkątem
Początków współczesnej meblościanki należy szukać... za oceanem. Można przyjąć, że jej twórcami była słynna para amerykańskich projektantów Charles i Ray Eames. W latach 1949–1950 stworzyli – głównie z myślą o aranżacji własnego domu – serię mebli zwanych w skrócie ESU (od Eames Storage Units), czyli „jednostek magazynowania”. Bodaj najsłynniejsza z nich opatrzona została symbolem 421-C i do złudzenia przypominała to, co później pojawiło się w Polsce. Był to mebel na stalowej ramie, z lekkich płytowych modułów, do samodzielnego złożenia. Właściciel sam decydował, gdzie znajdą się szafki na ubrania, szuflady na bibeloty, a gdzie półki na książki.