Jeden z uroków Włoch polega na niezwykłej kondensacji tamtejszego piękna: przyrody (10 proc. terytorium jest pod ochroną) i zabytków (według szacunków UNESCO blisko połowa światowego dziedzictwa kulturalnego i artystycznego znajduje się właśnie we Włoszech, m.in. w 3 tys. tamtejszych muzeów). Urzeka, co zrozumiałe, gdy patrzy się na nasze miasta, nieprawdopodobna dyscyplina urbanistyczna: dawne miasteczka wyglądają jak dawne miasteczka. Ale też doskonałe jest współczesne wzornictwo, meble, gadżety. Włosi otoczeni są pięknem i potrafią się nim cieszyć. Od dzieciństwa uczą się tego.
Naczelna redaktor miesięcznika „Glamour” Grażyna Olbrych spędziła we Włoszech kilka lat. – Poprosiłam kiedyś mojego czteroletniego synka, by podał mi jakiś przedmiot ze stołu. To fioletowe, dodałam. On uważnie się przyjrzał i powiedział: tu nie ma nic fioletowego. Patrz, o to mi chodziło – pokazuję. Ależ mamo, to nie fioletowe, to wrzosowe. U nas od małych dzieci wymaga się, by znały z dziesięć podstawowych kolorów. We Włoszech od razu uczy się, że jest kolor czerwony, ale także: karminowy, szkarłatny, rubinowy czy bordo.
W ostatnim ćwierćwieczu Polacy wyjątkowo tłumnie odwiedzali Włochy. Pielgrzymowali do papieża Polaka (w 2000 r. – rekordowy 1 mln osób!). I pracowali – głównie na plantacjach pomidorów. Obie fale, papieska i zarobkowa, choć potężne, naniosły do Polski zaskakująco niewiele Italii.
Teraz Włochy stają się odkryciem dla polskiej klasy średniej i wyższej. Ludzie z ambicjami, zamożni, zorientowani na Europę, pragnący podkreślać swój życiowy status, traktują ten kraj jako źródło inspiracji, wzorców, standardów. Być może Polacy, po zasmakowaniu świata i Europy, dokonali selekcji negatywnej. Bo kogo innego by naśladować?