Nie chodziło w gruncie rzeczy o Gdańsk, eksterytorialną autostradę, czy nawet o odepchnięcie Polski od morza. By zrozumieć, o co zimą 1938–1939 r. toczyła się gra, należy cofnąć się o kilka lat.
Chroniczny kryzys, jaki panował w stosunkach polsko-niemieckich, groził po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r. eskalacją. Wydawać się mogło, że przywódca nazistów będzie co najmniej kontynuować antypolską politykę poprzednich kanclerzy. Tym większe było zatem zdziwienie światowej opinii publicznej, gdy w relacjach między państwami niespodziewanie nastąpiło odprężenie, a 26 stycznia 1934 r. podpisały one nawet „deklarację o niestosowaniu przemocy”. Sprawa rewizji granicy polsko-niemieckiej zdjęta została z porządku dnia.
Normalizacja w stosunkach z Rzeszą była wielkim sukcesem marszałka Józefa Piłsudskiego i ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Bezpieczeństwo Rzeczpospolitej opierało się na sile wojskowej i sojuszu z Francją. Militarna przewaga nad zredukowaną do poziomu 100 tys. ludzi armią niemiecką mogła jednak zniknąć, gdyby Berlinowi udało się przekreślić postanowienie traktatu wersalskiego w tej dziedzinie. Wartość przymierza z Francją stawała się zaś coraz bardziej wątpliwa, gdyż Paryż, począwszy od konferencji w Locarno (1925 r.), coraz wyraźniej dążył do rozluźnienia swych zobowiązań wobec Warszawy. Zresztą Francja od początku traktowała swego sojusznika jak wasala, a przymierze z Polską wykorzystywała jako poręczny środek nacisku na Niemcy. Istniała obawa, że dążące do porozumienia z Niemcami mocarstwa zachodnie w imię pokoju europejskiego uznają, iż konieczna jest przynajmniej częściowa korekta granicy polsko-niemieckiej.
Odprężenie w stosunkach z Rzeszą znacznie poszerzyło pole manewru rządu w Warszawie. Dla Piłsudskiego i Becka fundamentem pozostał jednak sojusz z Francją, któremu chciano teraz nadać charakter prawdziwie partnerski.