W wilię Trzech Króli 1709 r. temperatura w Paryżu zaczęła spadać. Po deszczowym dniu mróz narastał przez całą noc. Rano znaleziono w mieście pierwsze śmiertelne ofiary zimna. Sekwana zaczęła się pokrywać grubą warstwą lodu i do stolicy przestały docierać barki z drewnem i zbożem. Zamknięto sklepy i warsztaty, aby nie zużywać opału. Sądy zawiesiły sesje, teatry przestały grać. Rodziny zgromadziły się wokół pieców i kominków. Miasto zamarło.
Życie przycichło nawet w Wersalu. Ludwik XIV, który uwielbiał zimowe polowania, tkwił ponuro tuż przy kominku. 10 stycznia jego krzepki wnuk, diuk Berry, zaryzykował wyprawę na łowy – paziowi, który niósł strzelbę, musiano amputować odmrożone palce. „Nowiny są krótkie – brzmiał list markizy d’Huxelles z 14 stycznia. – Atrament zamarza na czubku pióra”. W komnatach wersalskiego pałacu w lód zamieniały się perfumy na bazie alkoholu.
Z kredensów dobiegały trzaski, to zamarzające wino rozsadzało butelki. Kończyła się żywność i opał.
9 stycznia masy kry zaczęły się powoli przemieszczać, miażdżąc statki i uszkadzając nabrzeża – więc przez kolejne dwa tygodnie nie było szans na aprowizację drogą wodną. Niewiele wozów docierało do stolicy; nikt nie chciał sprzedawać żywności ani opału, a transport stał się niebezpieczny – na nielicznych podróżnych zaczęły napadać watahy wilków. 9 lutego odnaleziono szczątki kuriera z Alençon – zwierzęta pożarły go wraz z koniem. W punkcie poboru myta na moście w Sčvres urzędnicy odkryli, że zagadnięty przez nich jeździec jest martwy; wkrótce okazało się, że ofiar zimna, niesionych przez nieświadome ich śmierci konie, jest więcej. Kawaler de Laubčpin zauważył na trasie pomiędzy Lyonem i Paryżem 32 zamarzniętych.
26 stycznia mróz zelżał, ale po dwóch dobach temperatura znów spadła.