Archiwum Polityki

Samplowanie drwala

Jestem drwalem i jestem OK/Za dnia pracuję, w nocy śpię/Ścinam drzewa, zjadam lunch/i biegam do klozetu/Zakupy robię w środę/i jadam grzanki z herbatą” (tłumaczenie Tomasz Beksiński).

Skojarzenie drwala z literaturą nie jest proste ani oczywiste. W pierwszej chwili naturalnym łącznikiem wydaje się siekiera. Literatura potrzebuje papieru bardziej niż powietrza, drwal zaś, ścinając drzewa, dostarcza literaturze surowca.

Dzięki wykorzystaniu kilku błędów logicznych, zawartych powyżej, mogę wyciągnąć następujący wniosek: literatura nie może istnieć bez drwali; oraz awers (ew. rewers) tegoż wniosku: drwal może istnieć bez literatury. Awers i rewers zmuszają do postawienia istotnego pytania: czy drwal jest obecny w literaturze w stopniu oddającym jego (tj. drwala) zasługi?

Otóż nie! Drwal w literaturze występuje w ilości homeopatycznej, czyli: jak na lekarstwo. Najbardziej znana jest „Piosenka drwala” autorstwa grupy Monty Python, której zwrotkę przytoczyłem powyżej, acz bez refrenu. Do refrenu jeszcze wrócę. Refren ma to do siebie, że zawsze wraca jak bumerang albo topos.

„Piosenka drwala” czerpie po równo z sielanek Wergiliusza („Bukoliki”), jak i dramatycznych „Czterech Kwartetów” T.S. Elliota. Zgrywa sąsiaduje z dramatem, kwestia orientacji seksualnej z fryzjerstwem, drzewo z podwiązkami. Mimo niewątpliwych zalet „Piosenka” obficie się rymuje (po angielsku), a rzeczy poważne się nie rymują. Bóg nie rymuje się z Honorem, Honor zaś nieszczególnie z Ojczyzną, Ojczyzna z Bogiem już w ogóle.

Opus magnum Kena Keseya (dla porządku przypomnę: tego od „Lotu nad kukułczym gniazdem”), przeszło siedemset stron pod tytułem „Czasem wielka chętka”, to majstersztyk psychologiczny i najwspanialsza pochwała drwalstwa w historii literatury.

Polityka 6.2009 (2691) z dnia 07.02.2009; Kultura; s. 61
Reklama