Archiwum Polityki

Widokówki z Dojczlandu

Andrzej Stasiuk, Dojczland, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2007, s. 112

Andrzej Stasiuk, piewca bezdroży Albanii, wielbiciel rumuńskich paradoksów i entuzjasta bałkańskich przestrzeni, napisał świetną książkę o Niemczech, kraju, który we wszystkich możliwych aspektach jest przeciwieństwem zapoznanych obszarów środkowo- i wschodnioeuropejskich. „Dojczland” nawiązuje do najlepszych prozatorskich osiągnięć pisarza, zwłaszcza do świetnego „Jadąc do Babadag” – podróż jest tu przede wszystkim metodą konstruowania własnej tożsamości i pretekstem do snucia opowieści. „Dojczland” nie jest powieścią, nie jest również klasycznym esejem. Od strony kompozycyjnej jest raczej dość luźno zszytym zbiorem fragmentów, których spoiwem są Niemcy widziane okiem polskiego pisarza. Stasiuk, pochylając się nad niemieckością, dotyka kwestii niezwykle delikatnych, porusza struny, które często wybrzmiewają fałszywymi dźwiękami ksenofobii, wzajemnych uprzedzeń i kompleksów. Próżno by jednak szukać tu tonów nadmiernie poważnych, „Dojczland” to proza ironiczna, w wielu momentach zaskakująca świeżością spojrzenia i dystansem wobec skomplikowanych polsko-niemieckich relacji. Narrator nie rozwija regularnego, usystematyzowanego dyskursu, nie przywołuje kluczowych dat, niezbyt wiele miejsca poświęca dokumentalnej – by tak rzec – warstwie tekstu. Bardziej niż o rekonstrukcję historyczną, czy wręcz naukową, idzie mu o złożenie prywatnego obrazu Niemiec, obrazu wypełnionego wspomnieniami, strzępami dialogów, nieco już fantasmagorycznymi, ginącymi w przepastnych otchłaniach pamięci, postaciami. Weimar o ósmej rano, za chwilę knajpa w Offenburgu, a potem widok dymiących kominów Frankfurtu. Bo jeśli Niemcy, to przecież także i dawne NRD, jeśli Niemcy, to – nie może być inaczej – również Rosja.

Polityka 39.2007 (2622) z dnia 29.09.2007; Kultura; s. 64
Reklama