Polskie wybrzeże jest całkowicie niepodobne do tego, z jakim spotkamy się po drugiej stronie Bałtyku. Zamiast równej linii brzegowej, monotonnej i przerywanej piaskowymi wydmami – skalisty brzeg, urozmaicony licznymi wrzynającymi się w ląd zatokami. Szwedzi mają na swoje wyspy rozmaite nazwy, w zależności od ich ukształtowania i materiału: ö, szkier, holm, kobbe, klabb, baada, rev.
Archipelag sztokholmski składa się w większości z tysięcy granitowych szkierów, które wypiętrzyły się (co trwa nadal) po ustąpieniu lodowca. Zwany jest z tego powodu przez Szwedów ogrodem szkierów (skärgaard, wymawia się szergord). W przewodnikach jest on określany jako „jeden z najlepszych na świecie terenów żeglarskich, wodniackich i widokowych”. Latem trudno o wspanialsze miejsce z piękniejszymi krajobrazami i przede wszystkim ze słońcem świecącym o tej porze roku prawie na okrągło. W białe noce, od maja aż po wrzesień, jeśli nieba nie przykrywają akurat deszczowe chmury, nawet o północy można dostrzec z wody przybrzeżne skały.
Szwecja ma coraz gorętsze i suchsze lata, a temperatura wody w zatoczkach jest z reguły wyższa niż na naszym wybrzeżu, na którym dają się często we znaki lodowate prądy. Sezon w szergordzie kończy się w ostatnim tygodniu października, o czym obwieszczają rozpalane na wyspach olbrzymie ogniska i pochody z pochodniami, jako że Szwedzi kochają ogień.
Sztokholmczycy uważają archipelag za raj na ziemi.
Większość nie opuszcza więc tego rejonu w okresie urlopowym, a wyjazd za granicę podczas midsommaru, niezwykle uroczyście obchodzonego tu odpowiednika naszej nocy świętojańskiej, traktowany jest prawie jak świętokradztwo.