Aneta Radomecka, w białym miasteczku 4 dni i noce, na oddziale psychogeriatrii szpitala w Łukowie od 13 lat.
– Żal tych młodych policjantów. Stoją tak, deszcz nie deszcz, żar nie żar – Aneta podkręca głośnik w telewizorze. – A z drugiej strony, w nocy czułyśmy się przy nich bezpieczne. I małych dzieci mi żal. Widzą w telewizorze te erki, te suki, jak na wojnie.
Od kiedy Aneta wróciła z Warszawy, czas odmierza telewizyjnymi relacjami z białego miasteczka. Jeszcze by nawet tam została, gdyby nie wesele w rodzinie. Ale kiedy jeszcze nikt się nie spodziewał, że sprawa pielęgniarska nabierze takiego rozmachu, potwierdziła przybycie na wesele.
Wracając do policjantów, nieraz słyszała w nocy te rozmowy z chodnika, że im nogi wchodzą w d... Nawet zapraszała chłopców do namiotu, który dziewczyny z Łukowa kupiły w promocyjnej cenie za związkowe pieniądze, ale twarze mieli kamienne, bo zabroniono policjantom nawiązywania ustnego kontaktu z pielęgniarkami. Pewnej deszczowej nocy wyniosła im folię do przykrycia się przed deszczem, ale nie wzięli.
Poprzednio Aneta była w Warszawie 12 lat temu, jeszcze przed ślubem, bo lubiła zaszaleć z zakupami na Stadionie Dziesięciolecia. Potem urodziła dziecko i zaczęła się ubierać w łukowskim second handzie. Nawet na kredyt nie było Anety stać. Gdy poszła do banku mówiąc, że marzy się jej mieszkanie, bank śmiał się w oczy. Więc matka Anety wyjechała do Włoch na 2 lata, żeby myć włoskie podłogi. Przywiozła 40 tys. zł wkładu własnego i bank przestał się śmiać: wziął na żyrantów rodziców Anety, babcię, a pod zastaw samochód i mieszkanie babci i pożyczył kolejne 40 tys.