Archiwum Polityki

Krew w Stambule

Orhan Pamuk, Nazywam się Czerwień, przeł. Danuta Chmielowska, Kraków, Wydawnictwo Literackie, s. 632

O ile wydany u nas tuż przed Noblem „Śnieg” Orhana Pamuka nie był książką najłatwiejszą w lekturze, o tyle od równie obszernej powieści „Nazywam się Czerwień” po prostu nie można się oderwać. Stambuł, XVI wiek. Najlepsi miniaturzyści przygotowują ilustracje do powstającej na zamówienie sułtana Murata III księgi, która ma zostać ofiarowana weneckiemu doży na dowód potęgi Imperium Osmańskiego, w rzeczywistości słabnącej, czego dowiodła niedawna zwycięska dla chrześcijan bitwa morska pod Lepanto. Na defensywę Imperium wskazuje również fakt, że ilustracje reprezentują styl zachodni, niezgodny z islamską tradycją. Mimo że księga jest tajna, ktoś zabija osoby związane z jej wykonaniem. Czy motywem tych zbrodni jest Boża zemsta, gniew radykałów czy zwykła zazdrość? Powieść Pamuka budzi skojarzenia z „Imieniem róży” (czy już sam tytuł nie jest przypadkiem aluzją do Eco?). Zbieżność nie polega jedynie na fakcie, że w obu przypadkach chodzi o zagadkę kryminalną z manuskryptami w tle. I Eco, i Pamukowi udała się rzecz znacznie trudniejsza niż jedynie atrakcyjna intryga: powołanie do istnienia integralnego, pełnego życia obrazu należącej do przeszłości kultury, który „kupujemy” bez chwili wahania, bo nie został wyssany z palca, ale powstał w oparciu o budzącą onieśmielenie erudycję. Jest to jednocześnie obraz w dużej mierze polemiczny wobec stereotypu: orient Pamuka, jak średniowiecze Eco, nie stanowi monolitu, ale kipi od intelektualnych sporów i całkiem ziemskich namiętności. Pamukowi nie należy jednak zarzucać myślowej wtórności. Choć z punktu widzenia Zachodu jest pisarzem zrozumiałym i politycznie słusznym (z tych samych przyczyn nie może budzić sympatii w niektórych kręgach islamskich), jest równocześnie prawdziwym artystą, czerpiącym pełnymi garściami z osiągnięć własnego kręgu kulturowego.

Polityka 19.2007 (2603) z dnia 12.05.2007; Kultura; s. 68
Reklama