Krytycy rozszerzenia NATO - zarówno w Europie Zachodniej jak i Wschodniej - mówili od dawna, że Amerykanie we własnym interesie tak bardzo forsowali przyjęcie Polski do NATO. Gdy po zjednoczeniu Niemiec polityka niemiecka bardziej uwierzyła w siebie, część amerykańskiej elity władzy uznała, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej mogą być chętnym oparciem dla interesów USA. Rozszerzenie NATO otwiera nie tylko rynek zbytu dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. Daje też USA lojalnego młodszego partnera, który wraz z Wielką Brytanią - połączoną z USA więzami specjalnymi - pozwalałby Amerykanom rozbudować swe wpływy w Europie, słabnące w związku ze zmianą pokoleniową. Odchodzi bowiem generacja ukształtowana w latach zimnej wojny przez antykomunistyczną solidarność atlantycką.
Stosunki europejsko-atlantyckie, w które się właśnie wpisujemy, są dość skomplikowane. Z jednej strony mamy NATO z wciąż dominującą rolą militarną i polityczną USA. Z drugiej strony Unię Europejską, która co prawda fatalnie zawiodła w czasie wojny w byłej Jugosławii, ale zarazem - tworząc wspólną walutę euro pokazała, że jest w stanie przekształcać się w sprawne państwo federacyjne. Jeszcze do niego daleko, jeszcze UE nie jest zdolna do wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Niemniej euro - jeśli się uda - ograniczy swobodę dolara i osłabi militarną i polityczną hegemonię USA, której od lat sprzeciwiają się Francuzi.
W Polsce nastroje proamerykańskie wciąż są niezłomne, i to z wielu powodów. Jedni widzą w Stanach rozległy kraj wielkich możliwości, efektowne centrum cywilizacyjne i gospodarcze, jedyne supermocarstwo zdolne i chętne do militarnego lub dyplomatycznego rozwiązywania konfliktów. To prezydent USA, a nie, dajmy na to, Francji skutecznie pośredniczył w zawarciu pokoju w Irlandii Północnej, w Bośni czy na Bliskim Wschodzie.