Czwarta władza jest jednym z olbrzymich problemów polskiej demokracji” – stwierdził prezydent Lech Kaczyński w programie „Tomasz Lis na żywo”. Prezydent ma rację: „dopóki obywatel nie będzie informowany prawdziwie, to w ogóle demokracja jest żartem”. Czwarta władza specjalnie się tym nie przejęła. Może dlatego, że kiedy oskarża się wszystkich, to nie oskarża się nikogo. A może dlatego, że ze słów prezydenta jasno wynikało, iż chodzi mu o niedostatek entuzjazmu mediów wobec rządu, na czele którego stał jego brat Jarosław. My zaś wciąż jeszcze nieźle pamiętamy zarówno entuzjazm „Wiadomości”, „Rzeczpospolitej”, Polskiego Radia, „Dziennika” czy „Wprost”, jak i to, co premier Kaczyński opowiadał i robił.
Parę dni później minister Andrzej Urbański, jeden z prezydenckich pretorian, obecnie prezes TVP SA, przeszedł do personalnych konkretów. Agnieszce Kublik i Monice Olejnik powiedział, że jego zdaniem, gdy po poprzednich wyborach Platforma przeżywała traumę, „PO w opozycji zastępował legion oddanych pułkowników, majorów i kapitanów dziennikarstwa polskiego z Jackiem Żakowskim, Piotrem Najsztubem i co najmniej plutonem dziennikarzy Gazety”. Gdy nazwiska padły, wypada odpowiedzieć.
Czwarta władza jest w Polsce problemem. Choć, zapewne, nie w takim sensie, jak widzi to prezydent. Zresztą nie tylko w Polsce, o czym wciąż piszemy – na przykład tłumacząc, dlaczego potrzebne są publiczne media. W kampanii wyborczej prezydent obiecywał zresztą podzielenie kanałów TVP między trzy główne nurty ideowe i uniezależnienie ich od fluktuującego układu politycznego. Wydawało się, że to jakiś punkt wyjścia do rozmowy.