Jaki właściwie sens i cel ma kierowanie do młodzieży określonego zestawu tekstów literackich, uznawanych za niezbędne minimum? Co chcemy osiągnąć w sensie szerszym poprzez promowanie kultury literackiej w szkole? Jak wreszcie obecność lektur w programach szkolnych ma się do obecnej i przyszłej rewolucji kulturalnej, którą wyznacza głównie huraganowe natarcie audiowizualnych mediów elektronicznych?
Na zastanowienie zasługuje choćby paradoks, że dyskusja o lekturach toczy się na łamach tych samych gazet, w których niemal codziennie i przy różnych okazjach można przeczytać, że współczesna młodzież niemal całą swoją wiedzę czerpie z telewizji i Internetu, nie zaś z lektur. W gazetach tych pojawiają się także wiadomości, że np. amerykańska sieć Starbucks, na której ma zamiar wzorować się w Polsce sprywatyzowany Dom Książki, już w latach 80. XX w. doszła do wniosku, że najskuteczniejszym sposobem sprzedaży słowa pisanego jest sprzedawanie go wraz z kawą i jakość kawy decyduje o zainteresowaniu klientów lekturą.
Rozum przeciw emocjom
Fakty te są odzwierciedleniem sytuacji, w której znajdujemy się naprawdę. Jej istotą jest dokonujące się na naszych oczach zderzenie dwóch formacji kulturalnych, z których jedną, opartą na kulturze słowa drukowanego, teoretyk kultury Neil Postman („W stronę XVIII stulecia”, „Zabawić się na śmierć” i in.) nazywa kulturą typograficzną, drugą zaś nazywamy potocznie kulturą elektroniczną.
Obie te formacje już od połowy XX stulecia sąsiadują ze sobą w kulturze współczesnej i ich równoległość traktowano przez dość długi czas jako wręcz komplementarną, gdzie kultura typograficzna odgrywać miała rolę intelektualnego zaplecza dla kultury filmowej czy telewizyjnej.