W Brazylii, Portugalii czy na Bałkanach dzieci kopią piłkę na uliczkach, podwórkach, w parkach. Natomiast u nas wszechobecne są tabliczki z napisem „Gra w piłkę zabroniona”. W dodatku boiska szkolne z reguły zamykane są wraz z ostatnim dzwonkiem. Tak jest w dużych i małych miastach. Na wsi z prawie tysiąca boisk dawnych Ludowych Zespołów Sportowych ponad połowa przekształciła się w pastwiska. Reszta w wydeptane pole, czasem z jedną połamaną bramką. Cywilizacyjnie odstajemy nie tylko od zachodniej Europy, bo jadąc przez Czechy, Słowację czy Węgry co chwilę widzi się przyzwoicie ogrodzone, oświetlone małe boiska, na których do późnego wieczoru grają w piłkę.
Całe szczęście, że kilkunastu naszych polityków średniego pokolenia zdążyło za socjalizmu pokochać futbol, a teraz dla podtrzymania kondycji systematycznie trenuje i rozgrywa towarzyskie mecze (POLITYKA 17). Pomysł budowy boisk zrodził się zapewne nie tylko z futbolowych pasji premiera Donalda Tuska, ale i z przyziemnych kłopotów, kiedy politycy-piłkarze sami mieli kłopoty ze znalezieniem dla siebie placu do gry. No i w exposé rządowym premiera znalazła się zapowiedź boiska w każdej gminie, i to do 2012 r. Mamy 2478 gmin, więc średnio co roku powinno powstawać około pięciuset takich obiektów. Realizację takiego projektu nie tylko opozycja uznała za niedorzeczność. Mija pół roku i okazuje się, że nie jest tak źle.
Po pierwsze
, na budowę boisk w tym roku państwo przeznaczyło 200 mln zł z rezerwy budżetowej, nie naruszając funduszy Ministerstw Sportu i Rozwoju Regionalnego. I tak ma być co roku, aż do EURO 2012. Miliard w ciągu pięciu lat!