Archiwum Polityki

Prawo brukowca

W Bartoszycach doszło do największej bitwy policji z rolnikami, do których przyłączyli się mieszkańcy miasta. Policjanci nie przeprowadzili tej akcji dobrze, o czym świadczy kilkudziesięciu rannych funkcjonariuszy. Ale też trudno od nich wymagać pewnej ręki i stanowczości, skoro uczestnicy podobnych burd, ewidentnie łamiący prawo, pozostają przeważnie bezkarni. Zaś cała energia państwa skupia się - jak niedawno w Olsztynie - na śledztwie, kto wbrew rozkazowi użył gumowych kul. Pomijając zupełnie przyczynę: agresję podburzanego tłumu, blokującego urząd publiczny. Długo i usilnie politycy pracowali na bezradność polskiej policji.

Jeżeli wysyła się odziały policji, aby usunęły ludzi z gmachu publicznego czy odblokowały szosę, to trzeba zdawać sobie sprawę, że słowna perswazja może nie wystarczyć. Jeśli protestujący stawiają zacięty opór, to trzeba go pokonać przemocą, która może - oby nie - przybrać formy drastyczne. Świadome, siłowe przeciwstawianie się policji zawsze może skończyć się fatalnie, nawet śmiercią, i tę prawdę należy uparcie upowszechniać.

Powtarza się w kółko, że policja powinna być sprawna, skuteczna i zdecydowana, ale niech tylko użyje siły, nawet we własnej obronie, od razu mówi się o nadmiernej brutalności. W Bartoszycach, po ustąpieniu rolników, do ataku na policjantów ruszyli niektórzy mieszkańcy miasta. Widocznie istnieje przekonanie, że z policją można się bić, że to jest po prostu męski pojedynek: kto kogo. Dzisiaj wygrali oni, jutro my weźmiemy rewanż. Dobrze tę zasadę znają kibice piłkarscy, coraz lepiej rolnicy i zwykli chuligani. Stąd wzięła się polska wojna wewnętrzna.

Dwaj policjanci, którzy dostali się w ręce tłumu, zostali pobici do nieprzytomności. Gdyby ktoś na ulicy podszedł do funkcjonariusza i na oczach świadków skatował go, dostałby wieloletni wyrok. Policjanta bowiem nie wolno kopać w prywatnej, indywidualnej sprawie, ale jeśli chodzi o "uzasadniony protest społeczny", to widocznie można to zrobić. Potem jeszcze politycy poproszą kolegia o łaskawość. Tak rodzi się swojskie prawo negocjowalne, do uzgodnienia, czyli byle jakie. Jeśli rzeczywiście klasa polityczna uważa, że bicie się z policją czy ubliżanie jej pod "społecznym" pretekstem powinno być łagodniej traktowane niż zwykłe chuligaństwo, to trzeba to wyraźnie powiedzieć, a nie udawać, że i w takich sprawach ściśle obowiązuje kodeks karny. Być może rządzący po cichu traktują takie awantury jak nieunikniony koszt reform, a ponieważ nie mogą spełnić wszystkich postulatów stawianych przez demonstrantów, to przynajmniej ulgowo traktują uczestników ekscesów.

Polityka 35.1999 (2208) z dnia 28.08.1999; Wydarzenia; s. 16
Reklama