Na ten moment czekały trzy pokolenia kanadyjskich przedsiębiorców, próbujących z uporem przez dziesięciolecia, często na granicy bankructwa, wycisnąć ropę naftową z piasków bitumicznych, zalegających płytko pod powierzchnią ziemi w prowincji Alberta w środkowej Kanadzie. Kiedy cena ropy na giełdach przekroczyła 100 dol. za baryłkę, w Edmonton, siedzibie koncernu Syncrude – pioniera branży – zapanowała euforia. „A nie mówiłem?” – ten komentarz legendarnego szefa koncernu Jima Cartera (od roku na emeryturze) górnicy powtarzali we wszystkich pubach. Rzeczywiście, wydaje się, że teraz, kiedy ceny ropy poszły w górę, przedsięwzięcie, w którym utopiono wiele miliardów dolarów, zacznie przypominać naftowe eldorado. Kanada, dysponująca drugim co do wielkości złożem ropy naftowej na świecie, ma szansę stać się naftową potęgą; co więcej – głównym rozgrywającym na tym rynku z racji swej stabilności politycznej i powiązań gospodarczych z półkulą zachodnią.
Próby zagospodarowania piasków bitumicznych podejmowano w Edmonton od lat 20. ubiegłego wieku. Wtedy to Karl Clark, tamtejszy chemik, odkrył, że używając pary wodnej, można z nich wytopić maź nadającą się do dalszej przeróbki. Niestety, prawie wszystkie próby eksploatacji kończyły się fiaskiem. Surowe warunki klimatyczne nie ułatwiały życia pionierom, wytapianie bituminu (nazywanego w przemyśle ciężką ropą) pochłaniało olbrzymie ilości energii, a na dodatek trudno było znaleźć rafinerię, która zechciałaby przerobić cuchnącą maź, mocno zanieczyszczoną siarką, niklem i wanadem, na handlowy produkt w rodzaju oleju opałowego. Kanadyjskie zasoby nazywano przez lata największym złożem najgorszej ropy na świecie.