Stołeczna impreza – najstarsza tego typu na świecie – grupuje i nagradza nadesłane prace w trzech kategoriach: plakatu ideowego, kulturalnego i reklamowego. Najbardziej mizernie prezentują się plakaty reklamowe. Kilka jest tego przyczyn: konkurencja bardziej kochanych przez zleceniodawców billboardów, specyficzny tryb powstawania, wiążący nieskrępowaną wolność twórcy zbiorową kontrolą przeróżnych „art directorów” z reklamowych agencji, wreszcie konkretne oczekiwania, w których od wizji ważniejszy jest towar. W efekcie mamy do czynienia z triumfem „zimnej doskonałości”, technicznej perfekcji ujętej w karby skutecznej perswazji. Plakaty reklamowe są jak Pamela Anderson: budzą podziw brakiem jakichkolwiek skaz, ale wydają się dalekie, obce, bez duszy.
Jurorom udało się wyłuskać z tej masy i uhonorować dwa, rzeczywiście wyróżniające się plakaty, oba autorstwa Japończyków i oba wykorzystujące – choć z właściwym dystansem – symbole informatyki. Szczególnie interesująca jest – nagrodzona Srebrnym Medalem – praca Kenzo Izutani. Realistyczna, świadomie kiczowata, utrzymana w konwencji romansowej ilustracji książkowej z lat 50. scenka przedstawia trójkę zatroskanych urzędników i podpis: „Utrata plików jest bardzo dokuczliwa”. W tej reklamie koncernu IBM jest i postmodernistyczna zabawa w konwencje, i humor, i nieco autoironii.
Mało rewelacji przynosi także światowy plakat ideowy. Brakuje mu drapieżności „walki o pokój” czasów zimnej wojny, determinacji początków ruchów zielonych, zaangażowania dawnych pacyfistów, obrońców wielorybów czy przeciwników wojen w Indochinach. Zbyt wiele natomiast dosłowności, jak w plakacie wzywającym do powstrzymania AIDS, na którym na penis nałożono psi kaganiec.