Archiwum Polityki

Dżuma z cholerą

Posłowie wyjechali na wakacje, a inflacja rośnie. Nie zatrzymała jej sejmowa debata o drożyźnie, dla której – z braku kamer – sami parlamentarzyści stracili zainteresowanie. Wyborcy nie usłyszeli więc propozycji, jak walczyć z rosnącymi cenami. I czy w ogóle możemy z nimi walczyć, skoro choroba jest zjawiskiem globalnym i doskwiera wszystkim. Bo problem jest naprawdę poważny – świat stanął w obliczu stagflacji, czyli ceny rosną, a wzrost gospodarczy maleje; dżuma i cholera jednocześnie. Na globalne zagrożenie świat nie odpowiada jednak globalną receptą. Amerykański FED niskimi stopami procentowymi woli ratować wzrost, a Europejski Bank Centralny odwrotnie. Właśnie podniósł stopy, uznając inflację za chorobę jeszcze groźniejszą. Na zagrożenie stagflacją jednakowo natomiast reagują tamtejsze gospodarki – zarówno w USA, jak i w UE zarobki rosną wolniej niż ceny, a więc społeczeństwa ubożeją naprawdę.

Aco my na to? Polska na stagflację narażona jest szczególnie (mało pociesza, że spośród krajów nowej Unii najmniej). U nas bowiem szybko rosnące zarobki, znacznie wyprzedzające wzrost wydajności pracy, stwarzają dodatkowy, lokalny, ale silny impuls do wzrostu cen. I od naszych władz – niezależnie od tego, co robi FED czy EBC – zależy, czy ten impuls osłabią. I tu dochodzimy do recepty, którą wyjątkowo zgodnie akceptują rząd, PO, NBP, RPP i niezależni ekonomiści: trzeba spowolnić wzrost płac. Jak? Zwiększając w kraju podaż pracy.

Problem w tym, że lekarstwo ekonomistów, powstrzymujące wzrost cen, dla polityków może mieć niepożądane skutki uboczne – grozi obniżeniem poparcia. Przełożone na ustawy oznacza konieczność zlikwidowania przywilejów emerytalnych, a także otwarcie granic dla pracowników ze Wschodu.

Polityka 31.2008 (2665) z dnia 02.08.2008; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 7
Reklama