W połowie października SLD złoży w Sejmie projekt ustawy wprowadzającej obowiązkowy przedmiot „edukacja seksualna” i refundację środków antykoncepcyjnych. Dziś lekcje z przygotowania do życia w rodzinie są fakultatywne i to, czy uczeń na nie chodzi, zależy od zgody rodziców. – Teraz głośna jest dyskusja o sprawcach przestępstw seksualnych, a blokując dostęp do edukacji seksualnej sami jesteśmy winni tych dramatów – mówi koordynatorka prac nad projektem Izabela Jaruga-Nowacka.
W pierwszym tygodniu października SLD organizuje w Sejmie konferencję, na którą zaproszono psychologów, seksuologów i „otwartych księży”, aby zastanowić się, jakie treści są odpowiednie dla kolejnych poziomów nauczania, które ma się zacząć już w szkole podstawowej. Projekt zakłada, że lekcje z edukacji seksualnej będą prowadzone przez specjalistów, którzy nie będą mogli w szkole prowadzić innych zajęć. – To nie może być pani od polskiego czy katechezy, tak jak zdarza się dziś, bo młodzi ludzie krępują się rozmawiać z kimś, kto ocenia ich na innym przedmiocie – mówi Jaruga-Nowacka.
Projekt zakłada, że podstawę programową zajęć przygotuje minister edukacji, a nauczyciel wybierze z niej to, co uzna za najważniejsze. – Na lekcjach będzie też można mówić o uwarunkowaniach kulturowo-religijnych życia seksualnego – zapowiada koordynatorka projektu. PiS już dziś mówi, że SLD chodzi raczej o promocję, a nie edukację i nie poprze projektu, a Platforma Obywatelska obiecuje, że pomysłowi się przyjrzy.