Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Uderzenie głową

Prezydent chce być nadal prezydentem i pragnie, aby jego brat został ponownie premierem. Premier zaś chce zostać prezydentem, przy założeniu, że Jarosław Kaczyński nigdy już premierem nie zostanie. Ten splot sprzecznych interesów wytwarza wielką negatywną energię, która musi gdzieś znaleźć ujście.

Starcie przybrało już charakter otwartej wojny, a w Polsce przywykliśmy do tego, że wraz z zakończeniem jednej kampanii rusza następna. Politycy przestali cieszyć się samą władzą; napędza ich jedynie chęć jej przedłużenia po to, aby nadal o nią walczyć. Ponadto Lech Kaczyński niewątpliwie traktuje swą prezydenturę jako misję, posłannictwo, zwłaszcza od czasu, gdy funkcję premiera stracił jego brat – najlepszy szef rządu ze wszystkich, jego zdaniem oczywiście. To jest ból, na który nie ma znieczulenia. Prezydent niby poddał się demokratycznemu werdyktowi społecznemu, ale psychicznie mu się nie podporządkował. To widać, słychać i czuć. Na każdym kroku.

W wyczarterowanym samolocie do Brukseli snuł jeszcze opowieść o ludziach niegodnych władzy, burzących wielkie, niedokończone dzieło jego i brata, gotowych oddać Polskę w strefę wpływów pewnego wschodniego mocarstwa i układu, czemu sprzyja, oczywiście, nie tylko premier i jego partia, ale może przede wszystkim minister spraw zagranicznych.

Lech Kaczyński zdaje się mieć poczucie, że jest ostatnim przedmurzem chroniącym Polskę przed kolejnym, jeśli nie rozbiorem, to zupełnym uzależnieniem, pozbawieniem narodowej tożsamości, wyzuciem z patriotyzmu, takiego, jaki on rozumie i którego symbolem jest kult klęski Powstania Warszawskiego. – Podałem rękę Kiszczakowi, mogę podać i Tuskowi – to zdanie powinniśmy zapamiętać, gdyż ono dość dobrze oddaje nastrój prezydenta i jego gotowość do „współdziałania” z rządem, które skądinąd nieustannie deklaruje.

Pomieszanie braterskiego przywiązania, anachronicznej wizji Polski, niezrozumienie procesów modernizacyjnych, nadzwyczajne poczucie własnej godności i więcej niż powierzchowna znajomość realiów i stylu europejskiej polityki może stanowić mieszankę wybuchową, zwłaszcza gdy w uszach brzmią jeszcze wiwaty z Tbilisi, gdzie przeżył być może jeden z najpiękniejszych politycznych wieczorów swojego życia.

Polityka 43.2008 (2677) z dnia 25.10.2008; Temat tygodnia; s. 12
Reklama