W wywiadzie dla „Associated Press” Engdahl stwierdził, że literackim centrum świata nadal jest Europa, a USA to zamknięta wyspa, ponieważ amerykańscy pisarze nie potrafią się uwolnić od swojej własnej kultury masowej. „Tam się za mało tłumaczy z innych języków i dlatego Amerykanie nie uczestniczą w wielkim dialogu literatur – powiedział Szwed. – Tłamsi ich własna ignorancja”.
W Ameryce wypowiedź wywołała zrozumiałe oburzenie. „Sekretarz Akademii, który udaje wyrocznię, ale przegapił Prousta, Joyce’a i Nabokova, by wymienić tylko kilku nienagrodzonych, mógłby nam oszczędzić kategorycznych pouczeń” – powiedział redaktor naczelny „New Yorkera” David Remnick, dodając: „gdyby dokładniej rozejrzał się po tej amerykańskiej scenie, po której się jedynie przemknął, to dostrzegłby witalność zarówno pokolenia Rotha, Updike’a i DeLillo, jak i wielu młodych pisarzy, którzy są dziećmi imigrantów i nie piszą w języku ojczystym. Nikt z tych biedaków nie wygląda na zniszczonego przez horror kultury coca-coli”.
Również szwajcarska „Neue Zürcher Zeitung” była oburzona na europejskie zadufanie Sztokholmu. Europa przez wieki uważała się za pępek świata – uważa gazeta. Wprawdzie nie wynalazła prochu, papieru, kompasu czy czcionek, ale za to wiedziała, jak ich użyć. Natomiast stworzyła idee Oświecenia, których perwersja doprowadziła do dwóch wojen światowych i totalitarnych pokus. I to Ameryka – oświeceniowy brat Europy – dwukrotnie ratowała Europę przed samozagładą.
Czułe anteny
Głupotą jest wytykanie literaturze amerykańskiej izolacji i niewiedzy oraz uzależnienia od kultury masowej, jak to czyni Engdahl – przekonuje szwajcarski krytyk Andreas Breitenstein.